piątek, 27 lutego 2015

Chapter 11: "Alone with you"

Wiem, ze rozdział jest bardzo krotki, ale ostatnio mam zbyt wiele ma glowie, a blog poszedl nieco w odstawke. Postaram sie nadrobić wszystkie zaległości, mam nadzieje, ze ktos tu jeszcze jest. No, miłego czytania i dziekuje za komentarze. 


Przepiękna restauracja z cudownym wystrojem i niesamowitym klimatem unoszącym się w powietrzu. Wszystko mieni się w blasku intensywnego srebra, z sufitu zwisają srebrzyste żyrandole, które kręcą się powolnie wokół własnej osi. Wszystko utrzymane jest w tonacjach srebra, bieli i ujmującej szarości. Przyznam, że to jedno z ładniejszych miejsc, a trochę już widziałam. Tu wszystko wygląda jak zaczarowane; nawet podłoga lśni jak tafla wody w najczystszym, majestatycznym jeziorku. Stoliki kształtem zbliżone są do gwiazd i choć nie przepadam za przepychem; o dziwo nie wygląda to kiczowato, tandetnie. Na środku pomieszczenia stoi pokaźny bar układający się w równy kwadrat; w środku kręci się kilku pracowników przyodzianych w identyczne, perfekcyjnie białe uniformy z nazwą branży. Tu i tam białe róże, wszystkie identyczne. Wpatruje się w nie z zamyśleniem i dochodzę do wniosku, że wszyscy w tej sali są jak te kwiaty; tacy sami. I wiem, że gdyby znajdował się tu Zayn - byłby czarną różą.
- Wyglądasz wspaniale, moja kochana - duka William kładąc wyjątkowy mocny nacisk na przedostatnie słowo. Odpowiadam drętwym uśmiechem, a on pewnym ruchem obejmuje moje ramię. W ten sposób zmierzamy do recepcji z boku restauracji.
- Rezerwacja na nazwisko Palvin, interesy - mówi uprzejmym tonem i dziękuje, kiedy pracownik wskazuje mu numer stolika. William przyciska mnie do siebie, jakby chciał pokazać wszystkim zebranym, że idzie ze swoją zdobyczą. Bo inaczej nazwać tego nie można. Zdobycz. Przywłaszczona zabawka. Przedmiot. Ofiara, tak.
Mijamy tłumy siedzących gości; wszyscy wyglądają bardzo pięknie. Elegancko, szykownie, drogo. Kobiety mają na sobie najdroższe kreacje i przez chwilę cieszę się, że William namówił mnie na zmianę odzieży pół godziny temu w apartamencie; mając na sobie wieczorową, bężową suknię z długim wycięciem na plecach wyglądam o wiele bardziej na miejscu. Ale panowie również robią wrażenie; gustowne, dopasowane garnitury, w ktorych zadbano o najmniejsze szczegóły, jak guziczki czy punkt zgięcia kołnierzyka. Niestety pan Palvin mimo stroju droższego od gospodarki Polski nie wygląda dobrze; ba, nawet średnio. Och, cholera, moje myśli idą w złym kierunku. Czarne włosy, czarny garnitur... Niech to szlag, obraz Malika ubranego w garnitur kosztuje mnie za wiele bo już czuje, jak policzki nabierają koloru. Chociaż nie sądzę, żeby on kiedykolwiek nosił tego typu strój. Uśmiecham się pod nosem. 
- Nareszcie - słyszę męski głos i spoglądam na parę dwóch mężczyzn przy stoliku, do ktorego wreszcie docieramy. 
Jeden z nich to starszy, bardzo wysoki pan jakoś po pięćdziesiątce. Ma twarz naznaczoną zmarszczkami, ale oczy wciąż młode - rześkie, brązowe, z ciekawością patrzące na świat. Siwe włosy przebijają mu się przez brązowe pasma elegancko wystylizowane i zaczesane w tył; czy to od niego podpatrzył to William? Panowie witają się sztywno i profesjonalnie, jak na biznesmenów przystało, a po kilku sekundach ich wzrok pada na mnie. Niezręczne.
- O to i ona, piękna jak zawsze! - ogłasza starszy mężczyzna i czeka, aż podam mu rękę; doceniam wysoką kulturę. - Henric - Wyciągam dłoń i rzucam uśmiech, mężczyzna zatrzaskuje mój nadgarstek w obu dłoniach i powtarza, że bardzo miło mu mnie poznać. Kątem oka widzę zdenerwowane spojrzenie Williama. 
- Masz szczęście, że jesteś z taką kobietą, Palvin - facio siada przy stoliku i uśmiecha się szeroko. - Siadajcie, siadajcie. Mamy sprawy do omówienia! - zanosi się chropowatym śmiechem i spogląda za siebie, jakby nagle sobie o czymś przypomniał. - Ach, tak. To mój syn i duma, proszę przedstaw się. 
Młody chłopak wysuwa się zza ramienia ojca i pewnym krokiem zmierza w moją stronę. Robię krok w jego stronę, na tyle ostrożnie, by w domu nie mieć kary od Williama za zbytnie kontakty z mężczyznami. O kurdę, jest przystojny. 
Wysoki, bardzo wysoki. Brązowe, nieco skośne oczy i takie same włosy, może trochę ciemniejsze. Smukły, niewielki nos i wyraziste, pełne usta. Idealnie ogolona twarz, zero chociażby cienia zarostu. Zadbana fryzura, zaczesana na lewy bok. Hm. Jestem pewna, że widziałam już tą mordkę na okładkach gazet. Ale czyżby to...?
- Francisco Lachowski - przedstawia się uprzejmie i posyła miły uśmiech. Jest bardzo młody, myślę, że balansuje gdzieś na granicy mojego wieku.
- Cara Delevingne - podaję mu prawą dłoń i również uśmiecham się sympatycznie. Jego oczy błyszczą, czuję od niego intensywny zapach piekielnie drogich perfum. 
Siadamy przy stoliku: ja obok Williama, a nasi towarzysze naprzeciwko. Bardzo miły kelner przynosi nam dania dnia, wraz z deserami i napojami. Poprosiłam o wodę i sok truskawkowo-miętowy, bo Will nie lubi, kiedy pije alkohol. Sam wraz z panem Henrikiem zamawiają butelkę czerwonego wina wytrawnego. Za to Francisco prosi tylko o herbatę. 
Przy spożywaniu posiłku niewiele się odzywamy, bo tak wypada. William zawsze mówił, że nie lubi rozmawiac podczas jedzenia, bo nie chce zostać opluty czyimś obiadem. 
Francisco patrzy na mnie ukradkiem przez cały czas. Nie wiem co o tym myśleć, wydaje mi się to nie na miejscu. Znów czuję na sobie jego uparte spojrzenie i niepewnie podnoszę wzrok; rzuca mi uśmiech i wraca do swoich krewetek na talerzu. Serce tłucze mi szybko, ale nie przez zagrywki chlopaka, tylko strach przed tym, że zauważy to William. Wtedy nie zwróci nikomu uwagi, a gdy wrócimy do domu, dostanę karę w postaci sypialni pana Palvina. Wzdrygam się na samą myśl i przykuwam wzrok w swój widelec. 
- Wyborne - komentuje Henric i woła kelnera; ten zjawia się w mgnieniu oka i zwinnie zabiera nasze naczynia. Sucho mi w ustach, zestresowałam się na tyle, że niewiele zjadłam. Upijam łyk chłodnej wody i odstawiam kryształową szklankę. 
- Nim przejdziemy do deseru i rozmowy, wybaczcie nam na chwilkę - William uśmiecha się miło i chwyta mnie za ramię; nikt nie widzi, jak mocno wbija palce w moją skórę. Podnoszę sie z miejsca i ze wzrokiem wbitym w podłogę idę posłusznie krokiem Willa. 
Otwiera przede mną drzwi łazienki dla służby i wpycha do środka. Nogi trzęsą się pode mną, dłonie oblewają zimnym potem. Co zrobiłam nie tak. Dlaczego chce robić aferę w środku kolacji?
- Jak bardzo mnie kochasz, Cara?
Zamieram, boję się spojrzeć na jego twarz. Ton głosu ma zły, rozgniewany i perfidny. Dziś w nocy oberwę, jestem tego pewna. I przeraża mnie myśl, jak może się to skończyć.
- Najmocniej - mówię głośno i wyraźnie, ostrożnie spoglądam w jego oczy; pociemniałe, złe. Popycha mnie lekko na ścianę i przygniata swoim ciałem. Dłonią głaszcze mnie po udzie, aż dociera do pośladków i ściska mocno. Nie reaguję, nie chcę podpaść mu jeszcze bardziej, chociaż nie mam pojęcia, co zrobiłam tym razem. 
- Dobrze - przesuwa rękę na moje piersi, słyszę jego nierówny oddech. Robi mi się niedobrze, mam ochote kopnąć go w jaja i uciec, uciec gdzieś daleko, do Zayna. - Bo jesteś moja, prawda? Moja, więc nie masz prawa spoufalać się z tym chłopczyną przy stole. 
Oczy zachodzą mi łzami i z całej siły walczę, by nie spłynęły po twarzy, a wraz z nimi cały makijaż. William całuje mnie mocno w usta i wreszcie się odsuwa. Łapię łapczywie oddech i więcej na niego nie patrzę.
- Idziemy - rzuca oschle i rusza przodem. Poprawiam prędko włosy i mrugam kilka razy, by oczy przestały łzawić. Nie ociągam się i ide za nim, mam wrażenie, że wszyscy widzieli sytuację w łazience; jest mi wstyd tak bardzo, że najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Potrzebuję samotności. Najchętniej samotności z Zaynem, jakkolwiek to brzmi. 

Palę kolejnego papierosa siedząc na betonowym murku i rozmyślam nad beznadziejnością życia. 
Justin i Louis poszli już zwiedzić nowe mieszkanie, bo Horan dał im klucze. Dostaliśmy też pieniądze, które trzyma Bieber, bo tak niby będzie najrozsądniej, ha. Nie czuję tego entuzjazmu co oni, w zasadzie niewiele czuję. Chciałbym skończyć już to, co zacząłem i wrócić do Londynu. Uporządkować najważniejsze sprawy i wtedy zacząć nowe życie, gdzieś daleko, w jakimś fajnym małym miasteczku. Zarabiać pieniążki, pozbyć się psychicznego Williama i może wreszcie być szczęśliwym?
Kawałek obok mojego murku jest Metro, tłumy ludzi przemieszczają się za moimi plecami. Wszyscy nudni, zabiegani. 
Weź się w garść, Malik. Ciemna strona mojego umysłu namawia mnie do skorzystania ze środków pomagających znieść rzeczywistość, ta nieco jaśniejsza proponuje spotkanie z długonogą blondynką o kocim spojrzeniu. Na twarzy maluje mi się uśmiech, miło pomyśleć o czymś ładnym. Nie ważne, co powie Bieber, kiedy się dowie. Pieprzyć wszystko. 
O rety.
Wychodzimy z restauracji i wracamy do apartamentu. Samolot powrotny za kilka godzin, po powrocie krótka sesja w nowym studio zakontraktowanym przez panów Lachowskich.
Wszystko poszło pięknie w sprawach biznesowych. Mam umowę ze światową wytwórnią, co więcej będę wraz z Francisco reklamować ich nazwisko, będziemy twarzą agencji. Mój nowy szef (ten młodszy, bo ojciec dzieli z nim firmę) wydaje się w porządku. Jedyne ci mnie niepokoi, to sposób w jaki na mnie patrzy. I może to, że gdybym nie poznała pewnego buntownika, to teraz patrzyłabym na niego tak samo.
- Czeka cię teraz wiele pracy u boku Francisco - William przerywa ciszę i otwiera przede mną drzwi apartamentu. Wchodzę do środka w milczeniu i kiwam głową. Więcej pracy oznacza mniej czasu spędzonego z tobą, pajacu. - No, a to znaczy, że nie będziesz zajmować się niczym innym. Po pracy będziesz siedzieć wyłącznie w domu, a kiedy mnie nie będzie, ochrona cie przypilnuje. Twoją jedyną koleżanką będzie Vii, chociaż też ograniczę wasze spotkania po ostatnim...wypadku. Widocznie pozwoliłem ci na zbyt dużo, za bardzo poczułaś wolność, Cara. Może to moja wina, nie przypilnowałem cię. Ale pamiętaj, że moja cierpliwość się kończy. Kilka numerów, a to, czego tak strzeżesz, wyjdzie na jaw w przeciągu kilku sekund.
Opieram się plecami o chłodne ściany, w żołądku czuję nieprzyjemny skurcz. Zdejmuję buty i zrzucam je byle jak ze stóp. Zbiera mi się na wymioty, nogi drżą. Może to prawda, może liczyłam na zbyt wiele. Pozwolilam sobie uwierzyć, że uda mi się uwolnić od tego człowieka. A będę do niego uwiązana już zawsze. 
- Na całe szczęście, z tego czego się dowiedziałem, Francisco ma dziewczynę więc nie będzie zwracał na ciebie uwagi. Poza tym powiedziałem mu, że jesteś tylko moja. 
William ściąga marynarkę i kładzie ją ma fotelu. Staram się nie płakać, bo dam mu jeszcze większą satysfakcję. Dzielnie podnoszę głowę i idę do pokoju przebrać się w coś wygodnego. On cały czas mówi, nie przestaje powtarzać, że należę do niego.
Ze złością ściągam sukienkę, słyszę jak rwie się materiał, kiedy w szale z całej siły ciągnę ją w dół. Kilka łez wydostaje się się na policzki, zagryzam wargi i ścieram je wierzchem dłoni. 
Sukienka leży w strzępach na podłodze, stoję w koronkowych majtkach i białym staniku. Drżę, czuję się jak ostatnie gówno. Nie mam niczego, bo wszystko co miałam zabrał mi ten pieprzony psychopata. Dlaczego wpakowałam się w coś takiego? Dlaczego wtedy dalam mu się zabrać do domu, dlaczego mu zaufałam? Jestem taka głupia.
Drzwi otwierają się powoli, w progu staje mój oprawca. Zaciskam zęby, nie wiem, czego się po nim spodziewać. Boje się odwrócić, ale ostatecznie to on robi krok w moją stronę. W myślach proszę, żeby dostał zawału i zdechł na moich oczach. 
- Idziemy się kąpać, ruszaj się.

Chowam iphona do kieszeni, czuję się sfrustrowany. Wysłałem Carze dwie wiadomości, nie odczytała ani jednej. Czyżby uznała, że jestem zbyt patologiczny do jej książęcej osoby? Nie, dlaczego ja sie w ogóle przejmuje. Widziałem przecież, jak na nia działam. Jak prawie mdlała, kiedy zbliżałem się w jej stronę i zapominała o oddychaniu, gdy czuła mój dotyk. 
Pewnie jest zajęta. Pewnie jest na tym swoim wybiegu, pewnie pozuje przed obiektywami i wszyscy powtarzają jej, jaka jest piękna. Cholera, jest naprawdę piękna. Odurzająco piękna i seksowna w taki niewinny sposób.
I cała należy do tego świra. Zastanawiam się, czy ona w ogóle ma pojęcia z jakim psychopatą żyje pod jednym dachem, śpi w jednym łóżku. Czuję złość na samą myśl o tym, że taki popapraniec może sprawowadź nad nią władzę. Dlatego przyda jej się ktoś, kto pokaże jej trochę świata poza klatka stworzoną przez Palvina.
Nie mam na nic siły, a muszę jeszcze zanieść pieniądze dla Sama. Problem w tym, że nieco więcej, niż myśli Justin i Lou. Muszę spłacić swoje wszystkie długi za prochy. Trochę tego było, ale mam nadzieję, że Biebs nie zczai tego aż tak szybko, a nim to zrobi zdążę odrobić swoje wydatki. W jakiś tam sposób.
Podnoszę się z miejsca i otrzepuje chudy tyłek z piasku pyłu. Jaki jest sens ubierania czarnych spodni, skoro wszystko na nich zostaje? Cholera, znów czuję ból w żebrach i pulsujące skronie. Jeśli ma mi to dokuczać przez resztę życia, to ja serdecznie dziękuję.
Wsiadam w pierwszy lepszy tramwaj do centrum i zajmuję siedzące miejsce. Obok mnie kilku facetów w dresach i sportowych czapkach, aż grzechem byłoby nie rzucenie im kpiącego uśmiechu.
Wysiadam po kilku minutach, od ulicy na której mam nowy dom dzielą mnie metry; no, może kilkadziesiąt. Po drodze odpalam jeszcze jednego papierosa i z przykrością zauważam, że zostały tylko dwa. Smutne.
Wskakuję po kilka schodków i otwieram niebieskie drzwi. Klatka schodowa nie śmierdzi moczem, a to duży plus. Znajduję numerek 7 i leniwie wchodzę do środka, szybki marsz i schody zdążyły mnie zmęczyć; nie te płuca.
W środku daje fajkami, jestem pewien, że Bieber już kopci w kuchni. Swoją drogą mieszkanie wygląda całkiem w porządku; rzecz jasna z domem Horana się nie umywa, ale jest okej. Spory korytarz, po prawo kuchnia, salon i dwa dodatkowe pokoje. Wygląda na to, że któryś z nas zajmie salon. Po lewo łazienka i jeszcze jedne drzwi, nie wiem od czego. 
Louis siedzi na kanapie z laptopem na kolanach, nawet nie zwraca na mnie uwagi. Rany, nasze relacje bardzo się zmieniły. Justin, tak jak obstawiałem, kopci przy lodówce i z tego co widzę, zdążył zrobić jakieś zakupy bo na blacie stoi wódka. 
Nie zwracam niczyjej uwagi i ukradkiem przemykam do jednego z pokoi, w ktorych leżą jakies rzeczy chłopaków. Zamykam za sobą drzwi, a w razie nakrycia powiem, że musiałem się przebrać. 
Od razu zauważam torbę Biebera, rozpinam suwak, a ten piszczy jak popieprzony. Odwracam się za siebie, ale na szczęście nikt nie zamierza sprawdzić przyczyny hałasu. Spodnie spadają mi z dupy, po chwili odnajduję skórzaną saszetkę. O kurwa, całkiem sporo hajsu.
Porywam do kieszeni tyle, ile potrzebuję i wszystko odkładam na miejsce w pierwotnym stanie.
Rany, czy to nie jest beznadziejne? Skmiń hajs, oddaj hajs, wydaj hajs, skmiń hajs. I tak cały czas, a później pakujesz w siebie prochy i juz niewiele cie obchodzi. A czasem chciałbym coś więcej, jakiejś, kurwa, przygody.
Louis woła moja imię i chyba czegoś ode mnie chce, ale who care's. Wychodzę i szybko zbiegam po schodach. Może powinienem się wstydzić, przecież zajebałem kumplowi forsę, co prawda nie jego, ale to też się liczy. Pewnie bedzie wściekły i skończy się to bójką, najwyżej obije mi mordę. Nie ważne, co z tego, za tydzień i tak będzie znów to samo, ten sam ciąg. Skmiń hajs, wydaj hajs. 

Łazienka tonie w parze od gorącej wody, szum wody ze słuchawek prysznica drażni moje uszy. William stoi za moimi plecami, czuję jego słony zapach. Spuszczam głowę w dół, czuję się taka bezsilna, słaba. Ostatnimi resztkami siły powstrzymuję się od płaczu, kiedy zsuwa ze mnie biustonosz. Kładzie masywne dłonie na moim karku, głaszcze mnie po plecach, wdycha zapach mojej skóry. Składa obrzydliwe pocałunki wzdłuż mojego kręgosłupa, aż dochodzi do lini bielizny. Nie rycz, Cara. 
- Jesteś taka piękna, moja damo - jego głośny, gorący oddech roznosi się po moich udach, nawet na chwilę nie unoszę głowy. Nawet nie mam ochoty udawać, że wszystko będzie w porządku. Jak mogłam myśleć, że uda mi się coś zmienić i go od siebie odsunąć? Przecież podlegam mu w każdej kwestii, za to co zrobię źle kara mnie jak psa i kontroluje każdy aspekt mojego życia. 
- Nikt poza mną - szepcze i ściąga ze mnie koronkowy dół. Upokorzenie wypływa na policzki, powoli trzęsą mi się dłonie. Jak można być takim potworem? - Nigdy cie nie dotknie - staje przede mną, rozbiera się do naga i gestem wskazuje, żebym weszła do kabiny. 
Przełykam ślinę i posłusznie robię to, czego chce. Przysięgam że czuje, jak rozpadam się na kilka kawałków. A kiedy woda z góry moczy mnie całą, pozwalam wreszcie na ujście łez. Teraz nie zauważy, czy to woda, czy smutek. Stoję jak ostatnie chuchro i  ledwie zatrzymuję wymioty na widok ciała Williama, konkretnie jednej części.
On siada na podstawce prysznica i pożera mnie wzrokiem. Trzęsę się tak, jakbym była na środku Alaski w stroju kąpielowym. Palvin przyciąga mnie lekko do siebie i układa między swoimi nogami. Nie patrzę mu w oczy, nie potrafiłabym się na to zmusić. Przysuwa moją głowę do swojego przyrodzenia, niepewnie uchylam usta i zadowalam Williama. Na twarzy mam mieszaninę wody i łez.


2 komentarze:

  1. Tak długo czekałam, jeju! Masz tak wspaniele specyficzny charakter pisania tego opowiadania i tak Cię za to cholernie kocham, że nawet nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić, prosze o kolejny szybciej i tym razem z Zaynem i Carą♥♥♥♥♥♥♥♥kocham Cię i weny duuużo ogromnie życzę kochanie:*♥/bizzles

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle genialny rozdział, nie mogę doczekać się nexta <3

    Serdecznie zapraszam wszystkich lubiących opowiadania z nutką tajemnicy i fantastyki na opowiadanie Crazy mind oraz jego drugą część, Another mind.
    http://haveyougotcrazymind.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń