Dopiero kiedy zaczyna świtać dochodzę do siebie.
Przesiedziałam trochę w miejscu, w którym zniknął. Kiedy otworzyłam oczy, już go nie było, został po nim tylko jego zapach i niedopałek papierosa. Musiałam uspokajać się bardzo długo, by przekonać się, że najlepszym rozwiązaniem będzie pozostanie tutaj; bo część mnie, ta, która zwariowała miała ochotę wsiąść w pierwszą lepszą taksówkę i popędzić na złamanie karku za Malikiem, chociaż Bóg wie gdzie się podziewał.
Zostałam więc w tym samym miejscu, usiadłam opierając się plecami i ścianę i zaczęłam przetwarzać każdy fragment po kolei. Ogromny pies przyszedł do mnie na ciszę gwizdnięcie. Nie wiem jakie uczucia mi towarzyszyły, czułam się absolutnie rozbita. Najlżejsze wspomnienie jego uśmiechu przyprawiało mnie o dreszcze i chęć powtórzenia wszystkiego od nowa. Z innej strony czułam się źle, jakbym skreśliła wszystko, co od jakiegoś czasu trzymało mnie przy zyciu i pozwoliła, żeby ten jeden akt zniszczył wszystko. Chociaż jeszcze nic się nie stało, to pewnie kwestia czasu.
Ale jak mogłam martwić się o cokolwiek, skoro moje serce biło w zawrotnym tempie i na nowo odtwarzało chwilę dotyku jego wilgotnych ust? Łapałam się za włosy, kręciłam głową na wszystkie strony i z całych sił próbowałam pozbierać się do kupy, ale zajęło mi to więcej czasu niż przypuszczałam.
Jest przed szóstą, kiedy wychodzę z zaułka by złapać taksówkę. Nigdy nie pomyślałabym, że spędzę tyle czasu na Harlem - sama, w nocy. Ale nic mi się nie stało. A nawet gdybym wyłapała jakieś zagrożenie, chyba i tak nie zwróciłabym na nie uwagi.
Taxi podjeżdża równo na czas. Bez pytania otwieram drzwi włochatemu towarzyszowi, w ten niechętnie wskakuje do środka. Kierowca kojarzy mi się z wujkiem, ale nie chce mi się o nim myśleć. Przejeżdzam opuszkiem palców po dolnej wardze, zamykam oczy, pozwalam sobie na ponowne powtarzanie w pamięci tego pocałunku. A był inny. Był inne niż wszystko, czego doświadczyłam w życiu. Zachłanny, tajemniczy, pociągający, intymny i... Taki władczy ze strony Zayna. Zupełnie inny, niż pocałunki z Williamem. Namiętny, wolny, szalony.
Jak Zayn. Zupełnie jak on.
Gdyby można było opisać sposob, w jaki na mnie patrzył. Gdyby istniały słowa by ująć to pożądanie, chory błysk i fascynację. I sposób w jaki się uśmiechał; jednym kącikiem w bok, ukazując białe, nieidealne acz perfekcyjne zęby. Muszę przyznać bez bicia, że zawładnął mną całą i cóż, podobało mi się to uczucie.
Dom Horana śmierdzi rodzinną atmosferą i pieniędzmi.
Wchodzę do środka niczym ostatnie gówno, Bieber i Lou dzwonili do mnie od kilku godzin. Zaraz zaczną się pytania dlaczego ich ignorowałem, jak mogłem spieprzyć ze szpitala, co robiłem tyle czasu i jak wróciłem. A ja zwyczajnie poprosiłem jakąś panią o podwózkę.
Zamykam za sobą drzwi i opieram głowę o drewnianą powierzchnię. Czuję się słabo, rana na skroni krwawi na nowo, ciężko mi się oddycha. Ale czy było warto? Tak. Dla tego uczucia, tak. Dla rozpłynięcia się w satysfakcji doznania czegoś nowego, styknięcia z odmienną rzeczywistością. Dla tego pocałunku i chwil zatracenia w nieprzemyślanej sytuacji.
Zsuwam się plecami ku ziemi, nie wiem kiedy u mojego boku pojawia się Justin i pomaga ustać na nogach. Zaraz za nim stoi Louis, jest przestraszony i zdenerwowany. Gdzieś w tle zauważam gospodarza, który stara się nie wchodzić nam w drogę i obserwuje wszystko z bezpiecznej odległości.
Kręci mi się w głowie, Bieber prowadzi mnie do salonu i kładzie na sofie. Potwornie chce mi się pić, Horan podaje mi szklankę wody, wypijam połowę a resztę rozlewam na siebie, bo drżą mi dłonie. Już wiem jak czuła się Cara, he.
- Wezwę ci lekarza, Zayn - mówi grzecznie Niall i siada obok mnie. Juź mam zaprotestować, kiedy dodaje - Spokojnie. Nie wezmą cie do szpitala. To lekarz rodzinny, pomoże ci na miejscu i zniknie. Dobrze?
Kiwam głową, bo w prawdzie nie mogę dłużej znieść tej katorgi. Blondas wykonuje telefon, przymykam oczy i czuję znajomy zapach. To Bieber właśnie odpala papierosa, chociaż wszyscy wiemy, że u Horana jest zakaz palenia. Niall rzuca mu gniewne spojrzenie, Jus wzrusza ramionami i po kilku buchach wsuwa mi fajkę w usta. Palę niemrawo, trochę popiołu spada na nieskazitelnie czystą sofę, ups. Louis cały czas siedzi obok mnie i uśmiecha się łagodnie. Na szczęście nikt jeszcze nie przeszedł do etapu zadawania pytań, a to chyba znaczy że jestem w naprawdę kiepskim stanie.
- Wiecie co - mówię, mój głos jest zachrypnięty i niewyraźny. Wszyscy zwracają na mnie uwagę i słuchają - Za każdym razem jak dzieje mi się coś złego, ląduje u Horana.
W posiadłości panuje grobowa cisza. Każdy dźwięk wydaje się teraz wyjątkowo głośny, mam wrażenie, że William od razu wychwyci moje zdenerwowanie. Zamykam za sobą drzwi, na palcach mknę przez główny hol. Ostrożnie wskakuję na długie schody i by nie wydać żadnego dźwięku idę niczym duch, serce bije mi bardzo szybko.
Wielki pies cały czas podąża moim krokiem, panicznie boje się, że postawi głośniej łapę, szczeknie lub warknie i zwróci uwagę pana domu. Co wiecej, wolę nie myśleć do czego zdolny jest Will, jeśli dowie się o nowym współlokatorze.
Wchodzę na pierwsze piętro, miedziane futro stoi u mojego boku; słyszę jak jego pazury rysują idealnie wypolerowaną podłogę. Dawno nie czułam takiej adrenaliny, wiem, że mogę spodziewać się dziś wszystkiego.
- Chodź tu - rzucam zduszonym krzykiem do psa, który stoi jak słup soli i ani mu się śni ruszyć dalej. Rany boskie, dlaczego to zwierze jest tak skomplikowane? Podchodzę do niego ostrożnie, patrzy na mnie mało sympatycznie i dokładnie obserwuje, co robię. Chwytam go za plecy i próbuję pchnąć do przodu, pies błyskawicznie rozwiera pysk i od jego szczęki na moim nadgarstku uratowały mnie sekundy. Co za wredna bestia!
Słyszę z drugiej części domu zapalane światło, Will chyba idzie mnie odwiedzić. Świetnie, zaraz zejdę na zawał. Czuje się jak nastolatka wracająca z impreza do surowych rodziców. Może to śmiesznie, ale przyjemnie robić coś złego.
- Wiesz, że obydwoje stracimy życie jak on nas przyłapie? - mówię do psa i jednicześnie chce mi się płakać, bo ta sytuacja jest zbyt emocjonująca i śmiać, bo panika zawsze wywołuje ataki śmiechu.
- Cara? - słyszę z oddali, nastawiam się na porażkę i mija kilka sekund, a William pojawia się przed moimi oczami. Nie unosi głosu, nie patrzy karcącym wzrokiem, nie wrzeszczy. Czemu? Zaraz... Oglądam się za siebie, ale po psie nie ma śladu. Gdzie on jest? Boże.
- Wiem, że późno wrociłam... - miotam się w swoich słowach i szukam wytłumaczenia, nagle wszystkie stało się za bardzo niewiarygodne. Brązowe oczy, czarne, czarne włosy, malinowe usta...
- Rozumiem - przerywa i uśmiecha się do mnie lekko. Mimo wszystko w tym uśmiechu zauważam coś... Dziwnego. - dzwoniłem do Jo, bo tak myślałem, że będziesz z nią i Phoebe - czuję, jak moje policzki stają się czerwone. Wystawiłam je obie, a w dodatku Will zapewne wie, ze nawet z nimi nie byłam... Przeraża mnie myśl jak wielką egoistką jestem, skoro jestem z siebie zadowolona, że tak potoczyły się sprawy dzięki którym wyzwoliłam się jak tylko mogłam i doznałam czegoś niesamowitego.
- Uprzedziły, że wrócisz późno bo trochę poszalałyście
Zamieram i pozwalam fali szczęścia ogarnąć moje ciało, sekunda po sekundzie, jestem coraz weselsza. Po raz pierwszy od dawna czuję sie inaczej, czuje, że coś ma znaczenie i wiem, że warto.
Chwile później wzrasta niepokój, bo czy może być aż tak pięknie? Niby dlaczego Jo miałaby mnie kryć, skoro dość intensywnie nadszarpnęłam naszą przyjaźń w zamian za towarzystwo aroganckiego dupka. Ale ten dupek sprawia, że wariuję. I w takim razie chcę być wariatką.
- Z rana lecimy do Paryża - Przerywa Will i oczekuje mojej reakcji, widzę to. On chce, żebym sie zbuntowała, bo dalej jest zły i szuka kolejnego pretekstu by pokazać mi, kto tu rządzi. Ale wcale nie jestem wściekła, bo chyba wciąż trzymają mnie emocje z mojej przygody. I nic nie zepsuje mi mojego emocjonalnego wzlotu, nie dam mu się sprowokować.
- To świetnie - uśmiecham się szeroko i głaszczę Willa po policzku. Muszę pokazać mu, że wszystko gra. Muszę, bo dzięki temu zyskam więcej luzu na... Inne rzeczy. Wiem, że stawka jest wielka, ale może nadszedł czas żeby trochę przejąć inicjatywę? - Padam z nóg, idę pod prysznic i jeszcze się położę. Wiesz, żeby mieć siły na Paryż - puszczam mu oczko i znikam za rogiem; niczym tajny agent obserwuje jak mężczyzna bez słowa wraca do sypialni. Oddycham z ulgą, udało mi się go pozbyć.
Zaczynam poszukiwania psa. Sprawdzam kazdy pokój, skradam się na palcach, ale nigdzie go nie ma. Do jasnej cholery, toż to potężny pies, nie mały york!
- Hej, tu jesteś - szepczę i ostrożnie podchodzę do rudzielca. Stoi na wprost przed uchylonymi drzwiami naszej sypialni. Przegryzam wargę i błagam w myślach, żeby nic mu nie odbiło. I psu, i Wiillowi.
Ale zwierz nie zwraca na mnie uwagi, zaciekle wpatruje się w pokój przed swoim pyskiem i jakby... Warczy? Widzę jak drży mu fałda skóry przy zębach, wielkie ślepia lśnią mrocznie.
Czuję zbliżające się załamanie nerwowe, jestem zmęczona i nie moge dłużej użerać się z czymkolwiek. Cholerny pies, dlaczego on jest taki wredny i nieposłuszny? Nikogo się nie słucha, jest uparty i zawzięty. Rany, może jest spokrewniony z Malikiem? Ha.
- Idziemy - rzucam ostro i kroczę przed siebie. A pies idzie moim śladem... Jestem w szoku. Czyżby działały na niego bardziej rozkazy niż prośby? Może to również sposób na Zayna? Chyba faktycznie potrzebuję snu, zaczynam bredzić.
Prowadzę olbrzyma do jednego z gościnnych i najmniej używanych pokoi. Will w zasadzie nie obcuje w ponad połowie tej posiadłości, ja z reszta tez, bo jest tu stanowczo zbyt wiele zbędnych pomieszczeń. Salon gier i sala do rozrywki są w zupełnie innych pokojach, po co? Wiem, że Palvin nie ma na co przeznaczać kasy, ale dla mnie to głupota. Kilkadziesiąt pokoi gościnnych, sypialni, łazienek, przestronnych jadalni i garderób.
Martwi mnie to, że ekipa sprzątająca odkryje mój rudy sekret jeszcze przed wprowadzeniem w życie mojego planu. Wsród służby mam bardzo dobrą koleżankę; nie tylko dorzucam trochę do jej wypłaty, ale zawsze ratuję jej tyłem przed panem domu. Will ma to w zwyczaju, że znęca się nad pracownikami kiedy ma zły humor. Przy okazji Robyn jest piękną kobietą, a gospodarz ma tendencję do psychicznego męczenia urodziwych dam. Robyn u nas pracuje bo zawsze brak jej kasy, ale nigdy nie rozmawiamy na co tyle potrzebuje. Wiadomo, mogłaby pracować w "niższej półce" że tak powiem, ale tu otrzymuje większe zarobki, więc wciąż tu jest.
Kilka razy widzialam, jak Robyn obrywa. William ździelał ją po twarzy za źle starty kurz albo okruszek na stole. To paskudne, że pozwala sobie na to tylko dlatego, że wie w jakiej sytuacji jest Robyn i pewność co do tego, że kobieta nie odejdzie dodaje mu tej ohydnej pewności w swoich czynach.
Wchodzę z psem do "niedużej" sypialni rozmiarów przeciętnego mieszkania na Brooklynie i zamykam drzwi. Wystrój jest w zielonych i brązowych barwach, mam nadzieję, że tu mu się spodoba. Wygląda nawet na zadowolonego, usiadł przy łożku i oblizał pysk długim językiem. Ciekawe jak ma na imię.
Jeszcze przed wylotem muszę porozmawiać z Robyn o rudzielcu. Dogadamy się tak, żeby zawsze ona brała pokój z psem do sprzątania, dzięki temu może go karmić, kiedy ja nie będę mogła. To spore ryzyko, ale William nie powinien niczego zauważyć.
Próbuję dodzwonić się do pracownicy, ale nie odbiera; pewnie jest zajęta. Piszę jej wyczerpującego esemesa w ktorym wszystko wyjaśniam i obiecuje podwoić jej zarobki.
Na palcach skradam się do kuchni i wynoszę z niej miskę z wodą i drugą z mięsem z kurczaka. Przemykam do zielonego pokoju i kładę naczynia pod nosem psa. Ten ostrożnie pochyla się nad jedzeniem, wącha a strużka śliny spływa mu z pyska i oblepia przygotowane mięso. Robi mi się niedobrze i odsuwam się w tył, pies łapczywie rzuca się do żarcia i nie pozostaje mi już nic jak zostawienie go samego.
Kilka tabletek, maści i syropów - czuję się jak nowonarodzony. (Tak mówię kolegom, żeby nie sterczeli nade mną z politowaniem).
Lekarz to miły gość, widać, że on i Horan całkiem dobrze się znają, co wcale mnie nie dziwi; Niall to oferma, słabiak i jest strasznie chorowity, wystarczy, że chuchnie się na niego mocniej i po sekundzie w tym miejscu będzie miał siniaka.
Blondas płaci dziadowi w białym fartuchu, okulary na starczym nosie lśnią na widok kasy i zmywa się w kilka sekund. Rany rany, czy wszystko musi opierać się na pieniądzach? Haha, tak.
- Do wieczora musicie się wynieść - rzuca Niall i skrępowany spuszcza łeb w dół.
Nastaje nieprzyjemna cisza, bo każdy przecież wiedział, że prędzej czy później tak się stanie. Tylko teraz jesteśmy w wielkiej, czarnej dupie. Nie mamy gdzie pójść, nie mamy pieniędzy ani sposobu ich zarobienia w szybciej, niż trzy dni.
- Przepraszam, ale rodzice wracają z delegacji. Swoją drogą czy to w ogóle legalne, żeby zabrać komuś mieszkanie, tak jak wam? - smęci Horan i jak pięciolatek bawi się palcami u rąk. On jest taki inny, zawsze stoi z boku i pomaga nam, gdy mamy kłopoty. Ale nic nie wie o naszym świecie, bo wkracza w niego tylko w kilku procentach. Całość pewnie zabiłaby go po kilku minutach.
- To skomplikowane, Niall - mówi Justin i niespokojnie chodzi w kółko po salonie. Widzę, że gorączkowo myśli jak temu zaradzić i przy okazji nie oberwać za bardzo. Bo, jasne, można zaraz wyjść na ulicę, pobić kilka osób i opierdolić ich z portfeli, ale mamy już za bardzo przekichane przez sprawę z panem taksówkarzem i jego kochaną Carą. A jeśli to wyjdzie na jaw, już nie tylko Will będzie chciał nas dorwać, ale też policja. - Mieliśmy mieszkanie na zasadzie wynajmu - kontynuuje Bieber i odpala papierosa; Niall nawet nie protestuje, bo to sytuacja wymagająca relaksu. - Wystarczyło, że ten sukinkot zapłacił właścicielowi krocie i puf, nas już nie ma - Justin śmieje się ironicznie i kręci głową. Dawno nie widziałem go tak bezradnego.
- Słuchajcie - zaczyna nieśmiało Horan i sam nie wydaje się pewien tego, co ma zamar powiedzieć. - Mój znajomy, właściwie moich rodziców, ma wolne mieszkanie. Kilka miesięcy temu przeprowadził się do Centrum, kupił tam apartament. Mogę z nim porozmawiać, napewno zgodzi się na wynajem, bo i tak to mieszkanie mu zbędne. Nie to, żeby was obchodziło, ale to wyjątkowo dobre warunki w porównaniu do waszej ostatniej klitki.
Horan nawija jak nakręcony, chyba pierwszy raz wypowiedział ciągiem tyle słów. Zwykle nie obchodził go nasz los i po prostu pozbywał się nas, kiedy występowała taka potrzeba. A z reszta, to i tak nie ma sensu, bo naszym problemem nie jest znalezienie mieszkania, tylko kasy i kurwa sposobu na pogodzenie tego wszystkiego.
- Dzięki stary, ale chata nie jest problemem - rzuca Justin i kończy palić fajkę.
- To idiotyczne - oznajmia Lou przygnębionym tonem i macha nogami w powietrzu. - Nawet jeśli nam się uda wykombinować nowy dom, j e ś l i, to i tak prędzej czy później ten kutas zrobi to samo, co poprzednio. I znów wylądujemy na bruku.
- Ma trochę racji - Biebs włącza się do dyskusji, chyba tylko ja pozostaję bierny i pozwalam im na chwilę rządzenia, ha. - Skąd możemy mieć pewność, że i teraz William nas nie znajdzie i nie wywinie tego samego numeru?
Cisza, dym papierosa i nasze spojrzenia, co chwile błądzące po twarzy innego w poszukiwaniu jakiejś odpowiedzi, rady. Prawdą jest, że Lou ma kompletną racje i najlepiej byloby, gdybyśmy zamieszkali pod mostem, bo tylko stamtąd Palvin nie mógłby nas wypieprzyć. Chociaż w sumie, gdyby na przykład, nie wiem, zarządził zburzenie mostu i usunięcie przeszkód, takich jak bezdomni? Okej, za dużo myślenia. Za dużo. Przynajmniej myśli o Carze nieco ustępiły. A może dzięki niej nie jestem tak spięty tą sytuacją jak Lou czy Jus? Bo przypominam sobie jej miękkie usta i drżące nogi.
- Gdybyście mi nie przerwali już bylibyście w nowym domu, albo chociaż w trakcie przeprowadzki - mamrocze Horan i rzuca nam karcące spojrzenie niczym rozgniewany tata. - Słuchajcie. Znajomy o którym mówiłem nie należy do hołoty, która dla pieniędzy zrobi wszystko; poza tym gdyby był łasym biedakiem, nie kupiłby apartamentu w centrum. W tym momencie znika wasz problem o nagłym straceniu dachu nad głową. Pięknie, prawda? Co więcej... Wiem, że będziecie odmawiać i tak dalej, ale chcę czegoś w zamian, więc to sprawiedliwy deal.
Każdy słucha jak zaczarowany, bo to tak cudowne, że aż mało realne. Co z tego, że William nie mógłby nas wyrzucić, skoro i tak nie mamy hajsu na opłatę mieszkania? Nawet jeśli prędko zaczniemy "zarabiać" to i tak minie sporo czasu, nim będzie nas stać na tą chałupę. A co w tym czasie? Będziemy spać w rowie i jeść żarcie ze śmietników? Żenada, chociaż jak byłem młodszy to rajcowało mnie takie niezależne życie.
- Dam wam pieniądze na start - oznajmia Niall, zatyka mnie dogłębnie i przetwarzam, czy to aby na pewno nie jest żart. - Opłacicie mieszkanie na dwa, trzy miesiące, aż nie zarobicie trochę pieniędzy lub nie znajdziecie pracy. W zamian chcę tylko kilka działek od Sama; obcym nie sprzedaje, ale wy się z nim trzymacie. To wszystko, i będziemy kwita. Klucze od mieszkania są w schowku rodziców, więc to nie problem; zaraz zadzwonię do właściciela.
- To spora pomoc, stary - mówi Justin i prostuje plecy. - Ratujesz nam tyłki, załatwimy ci towar do godziny. Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczny, Niall. Kurwa, jestesmy twoimi dłużnikami.
- Nie ma za co. Co prawda to pieniądze rodziców, ale powiem im, że wspomógłem jakąś fundację, czy coś. Powinniście wiedziec jeszcze jedno. Właściciel nie jest z takich klimatów jak wy, jest...wiecie, normalny. Jeśli nie chcecie problemów, nie wspominajcie nigdy skąd bierzecie pieniądze. A najlepiej byloby, gdybyście znaleźli normalną pracę.
Wszystko jedno, ważne, że mamy gdzie mieszkać i zero obaw, że pan szanowny kutas Palvin wypędzi nas z kolejnego miejsca zamieszkania. Ha, może życie nie jest aż tak złe? To całkiem cudowne, że wszystko toczy się w dobrym kierunku. Nim Will odkryje prawdę o panu z Taxi, Cara będzie już moja a wtedy sprawa z Fletcherem jej nie wzruszy.
- To, właściwie - zaczynam i patrzę do Nialla - gdzie teraz jest ten cały porządny właściciel?
- Och, to światowy człowiek, zawsze zabiegany. W Paryżu, jak mniemam.
Prywatne Lotnisko Williama jak zwykle robi na mnie wrażenie.
Całkiem niedaleko posiadłości, otoczone strażą i ze sporych rozmiarów
Budynkiem widokowym, które zawsze jest tak przerażająco puste, bo lrzecież tylko Will z niego korzysta. Pełno kamer, ochrony i kilka potężnych samolotów ustawionym pod specjalnym "garażem". Z doświadczenia wiem, że pod płachtą na dachu kryje się kilka "zeykłych" helikopterów i samolotów pasażerskich. To wszystko jest bardzo imponujące, i gdyby to nie Palvin był właścicielem, pewnie byłabym pełna podziwu dla tego, kto to osiągnął.
Dziś jestem prawdziwą damą i wyglądam idealnie na wizytę w Paryżu. Nawet nie wiem dlaczego się tak wystroiłam; może to przez wewnętrzną radość, ekscytację, odliczanie do spotkania Zayna? Duży, czarny kapelusz z szerokim rondem powiewa mi lekko na wietrze, razem z czarną, zwiewną suknią za kolana. To taka piękna kreacja, którą dostałam w prezencie od Gucci'ego. Sukienka jest obcisła, bardzo lekka i elegancka, z białym kołnierzykiem pod szyją i idealnie dobraną baskinką w talii. Jestem pewna, że Will jest dumny z tego, jak dziś wyglądam. Zawsze wkurza się, gdy mam na sobie zwykle spodnie i koszulę. Do dzisiejszego stroju dobrałam nie za wysokie, czarne, nieco masywne skórzane obcasy kryte aż po kostki. Kilka dodatków, złoty łańcuszek, niecelowe siniaki na łydkach. Rozpuszczone, lekko pofalowane włosy, delikatny makijaż oczu i intensywnie, wściekłe czerwone usta. Dawno nie podobałam się sobie tak, jak dziś.
- Zapraszam na pokład, państwo Palvin
Pilot zaprasza nad do samolotu, robi mi się nie dobrze przez jego słowa, cierpi na tym mój - jak dotąd - wyśmienity humor
William gestem wskazuje bym ruszyła pierwsza. Och, cóż za dżentelmen. Zgrabnie wchodzę po stromych schodach prowadzących na pokład. Cholera, nieprzerwanie czuję jak Will gapi się wprost na mój tyłek, co za obrzydlistwo. Nareszcie jestem, witam się uściskiem z pilotem; panem Richardem i nie czekając na mężczyznę ruszam w głąb maszyny.
Uwielbiam podróżować, zwłaszcza latać. Może to przez luksusy zapewniane przez Willa, może przez sam fakt wybijania się w powietrze. Dobrze, że spakowałam cieplejszy płaszcz, bo różnie z tą pogodą. Siadam na szerokiej kanapie dokładnie przymocowanej do pokładu i prostuję nogi niczym dziecko, które zaraz dostanie opieprz za siadanie w ten sposob na sofie.
Will pojawia się po kilku minutach, rozkłada swoje rzeczy w miejscu ja bagaże podręczne i zajmuje skórzany fotel naprzeciwko mnie. Gapi się na mnie z tym paskudnym błyskiem, czymś między pożądaniem a złością.
A ja jestem spokojna. Lecimy w sprawach biznesowych, nie będzie za wiele czasu na wspólne spędzanie czasu. Poza tym wszystko poszło dobrze, bo Robym zgodziła się wejść ze mną w układ dotyczący psa, a nawet ucieszyła się, że będzie mieć takie towarzystwo. Z tego co zdążyła mi opowiedzieć przez telefon, rudzielec bardzo przypadł jej do gustu i co więcej, on też polubił gosposię.
Jedyne co nie daje mi spokoju, to Zayn. Wciąż czekam na jakąś wiadomosc od niego. Od "tej sytuacji" nie odezwał się ani słowem... Co prawda na ogół też nie jest zbyt rozmowny, ale poczułabym skę stokroć lepiej, gdyby chociaż wysłał mi uśmieszek.
Kto został wysłany jako cholerny kozioł ofiarny? Oczywiście, że Zayn! No jasne, przecież ja wcale nie mam wrodzonego talentu do ściągania kłopotów i pakowania się w gówno, prawda?
Jestem prawie pod wieżowcem, w którym mieszka Sam. Dookoła nie ma aż takich tłumów jak zawsze o tej porze; powiedziałbym, że jest nawet spokojnie. Gdzieś na skrzyżowaniu dwóch przecznic stoi chłopaczek z gitarą, burza loków rzuca mi się w oczy. Śpiewa i gra, przechodni rzucają mu jakieś groszaki, może kilka dolców. To fajne, że wyraża się poprzez muzykę. I przy okazji dostaje pieniądze, chociaż jestem pewien, że żaden z tych ludzi nawet nie stara się zrozumieć, o czym on śpiewa. "Im in love with you, and all this little things". Wystarczy posłuchać trochę dłużej, wczuć się w melodię i słowa. Ślepi ludzie, nawet nie zatrzymają się, by zobaczyć coś więcej.
Wchodzę do budynku, bluza nagle uciska mnie pod gardłem, spodnie lepią mi się do łydek, pot spływa mi po czole. To co innego, kiedy muszę załatwić prochy na kreskę dla siebie. Wtedy po prostu mam to gdzieś czy mi się uda, bo jeśli nie, to znajdę inny towar u kogoś innego. Teraz jest inaczej, bo Horan wyraźnie dał mi do zrozumienia, że chce magiczny proszek od wujka Sama. Ale wujek Sam jest coraz bardziej zły na Zayna.
Bez pukania wchodzę do mieszkanka; standardowo w powietrzu unosi się zapach fajek, seksu i alkoholu. Sam siedzi na fotelu z nogami na stoliku, między jego nogami kursuje glowa jakiejś rudej nimfy. Rytmicznie: tył, przód, tył, przód. Odchrząkam lekko i czekam na rozwój wydarzeń. Kobieta wynurza się spod nóg Sama i uśmiecha się do mnie lubieżnie oblizując wargi. Nie jest zbyt urodziwa, ma zniszczone włosy i brzydką twarz; od tyłu wygląda znacznie lepiej. Przy Carze jest tylko jak paskudna, nieudana podróba. Chociaz to jak porównywać gówno do diamentu.
- Pewnie masz już odruch wymiotny na mój widok, stary - zaczynam i staram się być wyluzowany, bo Sam nienawidzi jak ktoś ma spęte gacie. Uśmiecha się, to chyba nie jest tak źle, jak sądziłem. - Potrzebuję pare działek mety z jakimś kopem, burzą, cokolwiek. Wiem, że naginam granice uprzejmości, ale wszystko zwrócę jak znajdę robotę, masz moje słowo.
Sam bawi się tyłkiem swojej koleżanki po czym wstaje i znika za ścianą. Czekam z 10 minut, nudzi mi się jak cholera. Ruda kręci się cały czas obok mnie, kompletnie nie rusza mnie to, że jest naga. Nawet nie zwracam na nią uwagi, może dlatego, że dostałem nauczkę po mojej egzotycznej przyjaciółce. Na myśl o niej robię się wściekły, cholera.
Ruda staje metr przede mną i uśmiecha się zalotnie. Patrzę na nią z obojętnością, przewracam oczami ze znudzeniem. A ona wkłada w usta dwa palce i mocno je ssie. Ohyda, mijam ją i ciesze się jak dziecko, kiedy pojawia się Sam.
- Trzymaj - rzuca we mnie dosc dużą folią zgniecioną w kulę, złożoną z kilku mniejszych folijek. Chowam nabytek do kieszeni i patrzę zadowolony na Sama.
- Dzięki, Sam. Oddam ci pieniądze i...
- Nie dbam o twoje słowa - przerywa mi i pierwszy raz zauważam w jakiegos oczach bardzo dziwny błysk. Spoko, przeciez to nic takiego. Ważne, że mam towar i mogę spierdalac. Spoko. - Masz tydzień na oddanie mi pieniędzy - Ma głos beznamiętny i pozbawiony litości, przechodzą mnie lekkie dreszcze ale nie zamierzam się wystraszyć, bo nie ma na mnie mocnych. Sam zabiera głos, trochę mnie mrozi. - W innym wypadku, twoja mała blondyneczka będzie dla mnie zapłatą - uśmiecha się szeroko i zanosi paskudnym, lepkim śmiechem.
Paryż nawet pachnie inaczej, niż większość miast.
Opuszczamy z Williamem pokład samolotu, tymczasowy lokaj Palvina niesie nasze bagaże. Na szczęście nasz apartament nie jest zbyt daleko, wystarczy kilkanaście minut samochodem. Zamawiamy taksówkę, w między czasie mam możliwość popatrzenia na miasto.
To miejsce zawsze kojarzone było z elegancją, berecikami i prążkowanymi koszulkami. Piękne budynku, wąskie uliczki, stare kamienice i wyjątkowy klimat w powietrzu. Ach, Paryż. Słynna wieża, miasto miłości i tyle rzeczy do zobaczenia, tyle pięknych rzeczy.
Wsiadamy w przestronny samochód i zaczynamy krótką podróż. William chwyta mnie za dłoń, splota ze mną palce i gładzi moją mleczną skórę. Ma szorstkie ręce, nieprzyjemne i niezgrabne. Duży, drogi pierścień na kciuku, brzydki jak noc.
Mam wrażenie, że mój humor powoli spada. Co prawda jestem zachwycona Paryżem i cieszę za każdym razem, kiedy mam okazję tu być, jednak... Za dużo myślę. Za bardzo odtwarzam wspomnienia, to zbyt intensywne, zbyt przejmujące. Bo boję się, że skończy się to w ten sposób. Wiem, że nie znam Zayna, nie wiem kim jest i pojawił się w moim życiu bardzo niespodziewanie i chaotycznie, ale ten chlopak inspiruje mnie i sprawia, że mam ochotę budzić się rano, nawet u boku Williama.
A cisza jest straszna i męczy mnie coraz mocniej i mocniej i zaraz nie wytrzymam. Pilnie potrzebuję zająć czymś myśli.
Wysiadamy pod wielkim, starym budynkiem. Palvin bierze mnie pod ramię i prowadzi do środka. Pod apartamentem kręcą się pojedynczy ludzie, wszyscy zwracają na nas uwagę i posyłają uprzejme uśmiechy. Miła odmiana od krzyków i tłoku Nowego Jorku
- Za pół godziny jesteśmy umówieni na lunch z prezesem i vice prezesem agencji modelek, to może być ostateczny krok w twojej karierze i cały świat będzie u twych stóp. Mam nadzieje, że nie zapomniałaś kim oni są? Światowi projektanci ze swoją agencją, to naprawdę ważni ludzie. Pan prezes wraz z synem.
- To twój złoty środek, chłopczyku
Wręczam Horanowi jego nową zabawkę, oczy lśnią mu z podniecenia ale szybko chowa paczkę do kieszeni. Chyba jest lekko zmieszany, patrzy na nas z zawstydzeniem. Wzruszam ramionami i spoglądam to na Jusa, to na Lou. Miny mają zadowolone, więc chyba wszystko w porządku.
- Spójrz co mam - Bieber macha mi przed oczami lśniącym pękiem kluczy i uśmiecha się wesoło. Odwzajemniam gest i cieszę mordę razem z nim. Cholera, ależ mamy szczęście.
- Horan gadał z gościem od mieszkania i wszystko załatwione, kwotę za miesiąc ustalimy jak się z nim spotkamy. Od teraz oficjalnie mamy gdzie mieszkać - Justin śmieje się pod nosem i ubiera buty. W zasadzie wszystkowiedzące porządku, nawet nie mam czym się przejmować, aż dziw. Kiedy już usiądę na tyłku w s w o i m mieszkaniu, skontaktuję się z Carą. Chętnie spędzę z nią czas, biedna pewnie umiera ze strachu, bo od tamtej pory nie zamieniliśmy ani słowa.
W zasadzie jest jeszcze jedno. Cieszę się, że mamy załatwioną chałupę, ale nawet nie wiemy czyj to dom, kim jest ten facet. Nawet ile ma lat, cokolwiek. Zastanawiające.
- Hej, Horan - zaczynam. - Generalnie kim jest ten właściciel? Czym się zajmuje, ile ma lat. Co on w ogóle robi w Paryżu? Ma jakieś imię?
Chwila ciszy.
- Och, jest dość ważną osobistością. Młody, uwielbiany przez ludzi. To człowiek biznesu ale z wielką charyzmą. Jest na ważnej rozmowie, bodajże ze współczesną ikoną mody.
Zaraz, zaraz... Uwielbiany przez ludzi?
Kto to, kurwa, Cristiano Ronaldo?
Jest! Jejku tak szybko! Boziu! Kocham to! Hskxkskxks jak dla mnie za mało Zayna i Cary ale ogół, fabuła, wszystko akckskkxks darze to takim wielkim uczuciem, kurde. LOVE YA!
OdpowiedzUsuńZmień te cholerne tło bo.nic nie widać ma telefonach ;^;
OdpowiedzUsuńCo prawda to prawda, na telefonie nic nie widać, ale nie tak groźnie, wystarczy poprosić kochanieńka. Czekam na nowy kochana!:*
Usuńboże, to opowiadanie wywołało we mnie podobne emocje co youngloovers.blogspot.com ( moze znasz, a jak nie to zajrzyj) bardzo twoje opowiadanie mną ruszyło !!! nie mogę wydobyć z siebie wielu słów, zabiłaś mnie tą historią! czekam na rozwinięcie
OdpowiedzUsuń