poniedziałek, 8 grudnia 2014

Chapter 7: "I feel like we'd walk well together"

Niczym burza wpadam do mieszkania i szukam dwójki przyjaciół. Jestem wściekły, prawie czuję, jak furia ogarnia każdy obszar mojego ciała po kolei. Gdzie, do kurwy, oni są? Przeczesuję czarne włosy w nerwowym geście i rozglądam się po tej małej melinie. Z drzwi od łazienki wychodzi Bieber, ma na biodrach błękitny ręcznik i cały ocieka kroplami wody. Poważnie? Tak po prostu wrócił do domu, umył się bez zwrócenia jakiekolwiek uwagi na to, że zostawił mnie w tym pieprzonym miejscu samemu sobie? 
- Jak się bawiłeś? - rzuca z cwanym uśmieszkiem i sięga po szklankę z jakimś dziwnie wyglądającym trunkiem.
- Justin, kurwa mać. Nie uważasz, że mogłeś wyjaśnić mi cokolwiek? - mruczę, bo cała złość trochę opadła. Jus zawsze tak na mnie działał, zawsze miał mnie w garści i kontrolował moje emocje jednym spojrzeniem, gestem, słowem. 
- Jasne, że mogłem. Ale tego nie zrobiłem - odkłada drinka na blat dzielący salon z kuchnią. Gryzę się w wargę, nie wiem już co mam zrobić. Jestem w psychicznej rozsypce. Od powrotu Justina dziele się stanowczo za dużo złego. - Gdzie twoja dziewczyna, Malik? - moje serce staje w miejscu na kilka dłuższych sekund, Spuszczam wzrok i szukam jakiejś odpowiedzi. - Stary, co z tobą? - Bieber prycha pogardliwie i spaceruje po pokoju z wyraźnym znudzeniem. - Mogłeś wybrać dowolną laskę. Więc?
Kręcę głową z niedowierzaniem. Byłem prawie pewien, że mówi o Delevingne. Gdyby wiedział, że spotkałem się z nią po wyścigach, ten pokój wyglądałby jak po przejściu tsunami. Rozszarpałby mnie, a później Carę. Przecież skandalem byłaby rozmowa z kobietą skurwysyna, który niszczy nam życie.
- Hej - Justin podchodzi do mnie, kładzie dłoń na moim lewym ramieniu i przybiera tą pozę, która zawsze wyrażała pieprzoną dominacje. Spuszczam wzrok gdzieś na podłogę, nie cierpię kiedy miesza mi w glowie a ja gubię się jak jak pięcioletni bachor. - Spójrz na mnie - chwyta mnie za podbródek i unosi moją twarz wprost ku jego oczom. Błysk ciemnych tęczówek sprowadza mnie na ziemię, umysł szybko ochładza się z natłoku myśli i zbędnych zmartwień, czarnych scenariuszy. - Musisz wyluzować, młody. Pamiętasz? My żyjemy, nie martwimy się. 
Kiwam głową i odpycham jego dłoń. Justin ma rację, dlaczego w ogóle zawracam sobie tyłek rozkminami o tej modeleczce? Przecież to nie ma znaczenia. Ważniejsze jest to, co zrobiliśmy Simonowi wraz z Louisem. Jak ona dowie się prawdy, William także ją pozna. Wtedy nasza sytuacja z beznadziejnej stanie się koszmarna. Ale jak wyjaśnić to Jusowi?
- Biebs, pamiętasz opowieść o napaści na taksówkarza? Ten koleś to wujek laski Williama - odejmuje mi mowę, gapię się na Louisa, który jak gdyby nigdy nic wchodzi do pomieszczenia i wyjawia Justinowi całą prawdę z palcem w dupie. Wielkie dzięki, Tomlinson.


Ranek przypomina przebudzenie po naprawdę długiej, porządnej imprezie, na których bywałam w "poprzednim" życiu. Stres ssie mi żołądek, w zakamarkach umysłu wciąż na nowo odtwarzają mi się obrazy czekoladowych oczu i pełnych ust. Oczywiscie nie narzekam na to, gdzie się znalazłam. Jestem z siebie dumna, postawiłam się Will'owi i co więcej - rozmawiałam twarzą w twarz z Zaynem. Tylko... Co teraz? Co prawda na chwilę obecną nie wygląda to źle; jestem u Vii, w wygodnym łożku i bez żadnych pytań. Martwi mnie jeszcze to, że mogę niepotrzebnie wciągnąć w to zamieszanie Barbarę. Ona jest taka dobra, cholera.
- Śpisz jeszcze? - słyszę zza drzwi i odruchowo poprawiam włosy; przy Willu zawsze starałam się wyglądać nienagannie. Odpowiadam krótkie "nie" i pozwalam by dziewczyna weszła do środka. Jej brązowe włosy związane są w wysoki kucyk, ma na sobie jedwabną sukienkę nocną i szlafrok w podobnym odcieniu beżu. Żałuję, że nie jestem tak ładna jak ona. 
- Zamawiam śniadanie, więc może chcesz coś zjeść? Kiepsko wyglądasz - uśmiecham się ale kręcę przecząco głową. Nie mam apetytu, ani ochoty na rozmowę. Vi doskonale to rozumie i puszczając mi oczko znika z "mojego" tymczasowego pokoju.
Will prędzej czy później znajdzie mnie i zaciągnie do siebie, dlatego lepiej dobrze wykorzystam wolny czas,  ktory jeszcze mam. Miałam zajść do szpitala zaraz po pożegnaniu z Malikiem, ale bylam ostatecznie zbyt wyczerpana. Za chwile zbiorę się i pojadę z nim porozmawiać.
Może pokorny powrót do domu Williama byłby lepszy niz czekanie aż sam mnie znajdzie. W ten sposób moglabym mu się przypodobać... W każdym razie ucieczka nic nie da, bo Will jest mi potrzebny. Bez niego moje życie posypie się na drobne kawałki.

- Wymyślcie mi proszę odpowiednio dobrą historię przekonującą mnie dlaczego - tu urywa i rzuca nam wściekłe spojrzenie - dlaczego postąpiliście AŻ TAK głupio? KUREWSKO GŁUPIO?! 
W tej chwili czuje sie jak w szkole średniej. Ja i Lou, oraz wściekły nauczyciel gnojący nas za jakies tam wybryki. No, tylko to nie jest szkoła, nie chodzi o niegrzeczne napisy na drzwiach pokoju nauczycielskiego, a przed nami nie stoi poirytowany wychowawca, tylko cholernie wkurwiony Justin Bieber - impulsywny, nieprzewidywalny i stanowczo zbyt agresywny.
- Albo nie - dodaje nagle, jego twarz łagodnieje, chociaz nie jestem pewien czy jest to szczere - Albo nie mówcie mi nic i sami się tym zajmijcie. Sami doprowadzicie to do porządku, bo sami to zaczęliście. Jeżeli ta sprawa w jakis sposob dotknie mojej dupy, obu wam zafunduje codzienne schylanie się po mydło z koleżkami z aresztu. Rozumiemy się?
Spoglądam na przestraszonego Louisa i robi mi się go żal. Co prawda sam to wypaplał, pewnie dlatego ze wciąż jest na mnie zły, ale teraz wydaje sie zbyt załamany by cokolwiek powiedziec. No dalej, Zayn, wez to na siebie.
- Ja się tym zajmę - mowie głośno i wyraźnie. Justin kiwa glowa, Lou z mieszanina uczuc siada na kanapie i odpala papierosa. 
- Dobrze, słoneczko. Tylko pamiętaj, ze masz to odkręcić jak najszybciej, i bez włączania mnie w tę historyjkę.

Ostatecznie zebrałam się na odwiedzenie wujka. Wyjście na świeże powietrze dobrze na mnie działa, czuje jak moj umysł stopniowo sie oczyszcza. Przeciez nie moze byc tak zle, poradzę sobie, Will nie wyda mnie przez jakas głupotę. Grzecznie wroce do jego domu, zajmę się wujkiem, a kiedy wszystko wroci na właściwe tory, zmienię cos w moim zyciu. Jakos.
Szpitale to naprawde paskudne miejsca, sam zapach korytarzy przyprawia mnie o dreszcze. Dzielnie stawiam kroki i kieruje sie do recepcjonistki. To niska i szczupła kobieta o jasnych, kręconych włosach. Z delikatnym usmiechem pytam o Simona, a ona podaje mi numer sali na trzecim pietrze, wiec pospiesznie umykam w stronę windy. Przytrzymuje przycisk, po chwili slysze charakterystyczny dźwięk i wchodze do środka. To całkiem spory dźwig, w srodku jest bardzo duzo miejsca. Przeglądam sie w lustrze, nie wygladam dobrze. Mam podkrążone oczy i strasznie blada twarz, nawet makijaż nie pomógł ukryć niedoskonałości. Wzruszam ramionami i wychodzę, szybko odnajduje wskazaną salę i delikatnie pukam do drzwi. Nikogo nie slysze, zniecierpliwiona wchodze do pomieszczenia. Wujek wyglada dobrze, duzo lepiej, niz myslalam. A moze tylko staram się to sobie wmówić. 
- Cieszę się, że jesteś cały. - szepczę i chwytam go za dłoń. Z wyrazem bólu na twarzy posyła mi usmiech i kiwa glowa. Zachrypialym głosem mamrocze: "dziekuje, ze przyjechalas". Robi mi się potwornie głupio, bo przeciez moglam byc tu juz wczesniej. Nie wiem kiedy moje oczy zachodzą łzami i potrzebuje chwili ciszy, zeby nie rozryczeć sie jak dziecko.
- Hej, C, nie płacz, dziecinko - mowi Simon i gładzi mnie po rece. - Ze mna wszystko w porzadku, nie tak łatwo zabić Taxi drivera, prawda? - próbuje uśmiechnąć sie szerzej, ale wyglada jakby samo mruganie sprawiało mu zbyt duzo bólu. Mrugam kilka razy i przypominam sobie, o co chcialam go zapytac.
- Przepraszam, ze przyjechałam tak pozno, mam bardzo duzo na glowie. Opowiem ci wszystko kiedy stad wyjdziesz, obiecuje. Naprawde ciesze sie ze żyjesz, boze. - kiwam glowa i zastanawiam sie co byloby, gdyby faktycznie zginał na miejscu. Strata kolejnej osoby byłaby dla mnie gwoździem do trumny. - Wujku? Moge cie o cos zapytac?
- Juz to zrobiłaś - usmiecha sie, ale za chwile poważnieje. - oczywiscie.
- Pamiętasz cos z tego poranka? Cokolwiek? Nie pozwolę, zeby ktos roobl ci krzywde i nie ponosił odpowiedzialności.
Simon krzywi się, wspomnienie tego dnia wywołuje w nim silne emocje. Zastanawia się chwile co mi odpowiedziec, spogląda mi w oczy i mowi:
- Słonko, powiedziałem juz wszystko policji. Nie pamietam zbyt wiele, jedynie urywki, przebłyski. Był tam taki chlopak, taki w twoim wieku. Nie pamiętam jego twarzy, ale rozpoznanym go, gdyby stanął przede mna. Och, miał takie ładne włosy, tak. Prawdziwy karmel. 
Slucham go uważnie, w mojej glowie przywołuje setki ludzi, podobnych do opisuj wujka. Ale wielu z nich ma ładne włosy w odcieniu karmelu. Czuje się bezsilna. Co mam zrobic?
- Był dla mnie bardzo miły, wiesz? Myślałem nawet, ze potrzebuje pomocy. Jego głos, och jego glos byc taki uroczy. Wysoki i nieco piskliwy, pamietam go bardzo dokładnie. To specyficzny glos.
Nie chcę męczyć Simona, daję mu buziaka w policzek i obiecuję, że przyjadę jutro, lub na dniach. Jest senny, pozwalam mu na odpoczynek i znikam z pola widzenia. 
Znajdę tego, kto to zrobil. A wtedy pożałuje ze miał odwagę zranić mojego wujka.
Chłód na dworze uderza mnie w twarz, odpalam papierosa. Podskakuje na dźwięk nowego esemesa. Z lękiem sięgam po telefon.

Czy bycie wkurwionym przez wiekszosc zycia moze byc już cechą usposobienia? W moim przypadku chyba tak, nie pamietam dnia, kiedy nie wstałbym lewą nogą.
Wyszedłem z domu zostawiając Louisa i Justina samych, nie mam ochoty rozmawiac ani przebywać z żadnym z nich. Od powrotu Biebera sprawy toczą się trochę inaczej niż powinny, wszystko się...pieprzy? Nie wiem. Czasami myślę, że mógł nie wracać, bo Przecież bez niego było lepiej tak myślę. Czuję że czegoś mi brakuje i chyba wiem co to jest. Już dawno się nie zabawiłem i najwyższy czas to zmienić. Ostatnio miałem zbyt wiele na glowie, co chwilę cos, ktos. Hej, gdzie jesteś Sam? Chcę czegos od ciebie. 
Szukam w kieszeni telefonu, wciskam szybkie wybieranie i po chwili czekam, aż dobry kolega odbierze. Po kilku sygnałach slysze jego głos, charakterystyczny akcent i przeciąganie końcówek.
- Będę za 10 minut, znajdź mi coś dobrego - kończę połączenie i skręcam w przeciwną alejkę. Szczęście, że do Sama nigdy nie jest za daleko. I w sumie? W sumie to pieprzyć wszystko. Jeżeli sprawa z panem Simonem wyjdzie na jaw, to trudno. Nie bylo jeszcze sytuacji w ktorej bym sobie nie poradził. Jestem ponad to. Poza tym jednym z powodow wyjazdu do NY była zabawa, więc pora znów poczuć magię wielkiego miasta, prawda? Nawet, jesli będę spędzał ten dzień sam. Ha, "sam".
Ludzie mijają mnie bez zainteresowania, wszyscy gdzieś się śpieszą, jak zawsze. Po mojej prawej stronie stoją rzędy sklepów, szklane wystawy i inne pierdoły. Przyglądam się im z nudów, nic nie przykuwa mojej uwagi.
Jestem prawie pod wieżowcem Sama, kiedy coś rażąco uderza w moje oczy. Staję jak wryty, ktoś uderza w moje ramie zaskoczony gwałtownym postojem na środku chodnika. Nie odpowiadam na wulgarną zaczepkę i wchodzę do sklepu, ktorego przedmiot na wystawie mnie zaintrygował. W środku jest kilka osób, jakas młodzież i dorośli. Podchodzę do kolorowego czasopisma i biorę je w dłonie. Na okładce widzę znajomą, jesli mozna tak powiedziec, twarz. Te kocie, błękitne oczy, niebywałe spojrzenie. Prawie uśmiecham się na widok tej buźki, ale szybko się opamiętuję. Wielki, czerwony napis VOGUE, pod spodem na biało: "Cara Delevingne - najsłodsza modelka na szczycie sławy; eksperci mówią: To niesamowite w jakim tempie ta dziewczyna podbija świat, coraz bardziej i bardziej!" Wpatruje się w lśniące czcionki i doczytuję: "Delevingne jako fenomen", "Brytyjska modelka numerem #1", "Ulubienica wybiegow". Wow. Faktycznie jest o niej sporo, nie wiedziałem, że jest aż tak ważna. Przyglądam się jeszcze raz okładce, wokół jej twarzy widać jakieś futro na którym prawdopodobnie lezy, ma delikatnie rozchylone usta, damn, seksownie. Czy moje serce naprawde przyspieszyło prace? O nie. Rzucam magazynem na podłogę, sprzedawca krzyczy za mną i idzie w moją stronę, ale zlewam go totalnie i wychodzę.
Ciekawe jak to jest, byc w posiadaniu tak pięknej zabawki jak Cara. Jak to jest, William? Pieprzy ją co noc? Obmacuje na każdej sesji, rozstawia po kątach? Nie miałbym nic przeciwko nabycia takiej atrakcji, gdyby nie to, że jesteśmy z innej bajki. A rozpieszczone niunie z wodą zamiast mózgu spotykam co noc, więc ona nie jest wyjątkiem. Tak myślę. 
Próbuję pozbyć się jej oczu z moich myśli i jak najprędzej wchodzę do wysokiego budynku. Pakuję się do windy, przyciska 19 piętro i czekam. Ekscytacja rośnie, aż chce się żyć. Pik pik, jestem na miejscu i bez ceregieli penetruję wyznaczone mieszkanie. 
Sam siedzi na kanapie w salonie, w powietrzu unosi się zapach seksu, papierosów i alkoholu. W jego towarzystwie zauważam dwie czarnoskóre panienki, kompletnie nagie. W sumie nie w moim typie, ale na cycki zawsze miło popatrzeć.
- To co zawsze, dziecino? - Sam obmacuje kolezanke po tyłku, nawet nie zwraca na mnie uwagi, rany. Podchodzę blizej, wyciągam fajki i odpalam jedną. Dym wypełnia moje płuca.
- Coś mocniejszego. Znacznie - podpieram się plecami o ścianę, chce juz uciec tego mętliku w glowie. Sam, szybciej. 
- Czyzbys miał problemy, Malik? Zwykłe białko zawsze ci starczało - wzrusza ramionami, całuje przyjaciółkę i wreszcie wstaje. Po chwili wciska mi coś w rękę, pyta o hajs. Nie bardzo mam czym zapłacić.
- Nie martw się, oddam pieniążki jak najszybciej - zmywam się nim zmieni zdanie co do pożyczki i wychodze z mieszkania. W windzie nie wciskam parteru, a najwyższe piętro. Dźwig wlecze sie w nieskończość, mam wrażenie ze minęły juz z dwie godziny. Nareszcie sie zatrzymuje, wysiadam. Syf taki sam jak zawsze, wszedzie butelki po winie, zużyte gumki, jakies plastikowe woreczki. Wspinam się na schodki i wskakuję do okna; spokojnie, nie jestem samobójcą. Świeże powietrze uderza mnie w twarz, z dachu wieżowca wszystko pieknie widac.
- Pieprzyć to - mruczę pod nosem, siadam na ziemi, opieram się o beton. Potrzebuję czegoś, z czego będę mógł... Kurwa, nic tu nie ma. Szukam jakiejs deski, czegokolwiek. Mam, podarty zeszyt śmierdzący szczochami, ale moze byc. Garbię się i układam go na kolanach, z kieszeni wyjmuję saszetkę z magicznym proszkiem i rozsypuję wszystko na okładce. Kawałkiem kartki rozdzielał trzy równe linie, bez ociągania nachylam twarz i mocnym ruchem wciągam jedną kreskę. Piecze mnie cos, pociągam nim jak pojebany. Gorzki smak spływa mi po gardle. Wchłaniam następna, i wreszcie ostatnią. Nim sięga mnie kop, zbieram resztki białego proszki na palec, i to co pozostało wcieram w górne dziąsła.
Zamykam oczy, jest mi dobrze. Nawet nie chce mi się oddychać, wszystko przestaje mieć znaczenie. Chyba lecę, czuję, jakbym właśnie spadał. Tęskniłem. Głowa opada mi na ramię, nie mam siły jej podnieść. Nie czuję nóg, ślina ścieka mi po brodzie, co z tego. To jak tracenie świadomości. To jak... Zniknąć na kilkanaście godzin.

Znów tu jestem.
Znów jestem w tym cholernie wielkim domu, znów czuję zapach perfum Williama. Siedzę w salonie, przyglądam się naszym zdjęciom na komodzie pod telewizorem. Na żadnym nie jestem uśmiechnięta, Will szczerzy się na każdym. Nie jestem zła. Przeciez wiedzialam, że będę musiala tu wrócić.
- Słonko - słyszę, ale nie podniszę głowy. Czuję obrzydzenie, jest mi niedobrze na sam dźwięk jego głosu. Z każdą minutą nienawidzę go jeszcze bardziej. 
- Cara, martwiłem się o ciebie - siada obok mnie i głaszcze mnie po włosach. Jego obrzydliwa dłoń pieści mój kark, całuje mnie w policzek. - Jak dobrze że wiedziałem, gdzie jesteś.
Drgam, Will chyba to zauwa. Czy zrobil cos Vi za to, ze mi pomogła? Nie, proszę. Przeciez to nie jest jej wina. 
- Spokojnie, moja piękna. Nie jestem zły ani na ciebie, ani na Barbarę. Poklocilismy się, chcialas odpocząć. Teraz wszystko jest dobrze, wróciłaś, bo mnie potrzebujesz. Prawda?
Jego dłoń zaciska się mocniej, jakby chciał mnie uświadomić, jak bardzo jest mi potrzebny. Zamykam oczy, ale nie daje rady zmusić się na uśmiech. 
- Prawda - odpowiadam cicho, William uśmiecha się zadowolony. Klaszcze w dłonie i chwyta mnie za dłoń, wstaję. Spoglądam na jego twarz, widzę wszystkie bruzdy i zmarszczki pod oczami. Zaciskam zęby.
- Wyglądasz źle, piękna. Moja piękna - gładzi mnie po policzku, wiedzialam, że przyczepi się o brak jakiegokolwiek makijażu. Przecież muszę być doskonała. - Masz pięć minut, żeby zrobić ze soba porządek. Czekam w sypialni, moja piękna. Moja. 
Znika. Zostaję sama, wbijam paznokcie w dłoń. Jest inny, jest gorszy niż zawsze. Kłamał, ze nie jest na mnie zły. Jest i to cholernie, odegra się na mnie. Wie, że ma nade mną kontrole, że może wszystko - a ja nic.
Posłusznie maszeruję do łazienki, zamykam drzwi i zrzucam z siebie wszystkie ubrania. Naga wchodzę pod prysznic, odkręcam wodę i smaruję ciało płynem do kąpieli. Unosi się zapach malin, ulubiony Williama. Wychodzę na dywanik, staję przed lustrem. Delikatny chłod owiewa moje pozbawione okrycia ciało, przyglądam się sobie w odbiciu. Ostatnio wyglądam lepiej, tak myślę. Nie jestem aż tak wychudzona, choć przeciętny lekarz zaniepokoiłby się moją wagą. Ale ja zauważam różnice, podoba mi się to, jak wyglądam. Przeczesuję włosy, nakładam na twarz maseczkę, puder, tuszuję rzęsy. Poprawiam różem policzki, usta smaruję brzoskwiniowym błyszczykiem. Teraz wyglądam tak, jak chce tego Will. Jak jego modelka. 
Idę do sypialni, już bez żadnych uczuć. Nawet na niego nie patrzę, chociaz kątem oka widzę, że leży na łóżku. Grzecznie siadam obok niego i pozwalam, by zaczął mnie dotykać. Pieści moje piersi, jego oddech jest głośniejszy, szybszy. Mam spuszczoną głowę, nie chcę tego widzieć. Całuje mnie po szyi, dwa palca wkłada mi do ust. Grzecznie liżę obydwa, staram się robić wszystko tak, jak należy. Przyznam, że trochę się boje. Will nigdy ostatecznie nie namawiał mnie do seksu, ale nigdy tez nie zrobiłam takiej afery, jak ta. Nie uciekłam od niego, nie spotkałam się z nikim za jego plecami. Teraz, kiedy jest wściekły moze byc zdolny do wszystkiego.
- Jesteś piękna - mówi, i kładzie mnie na plecach. Rozsuwa mi nogi, prawą dłonią masuje wewnętrzną stronę ud, aż bez ostrzeżenia wsuwa we mnie dwa palca. Zaciska zęby, nieprzyjemny ból sprawia, że chcę uciekać. Will rzadko to robi, jedynie wtedy, kiedy ja zrobiłam cos nie tak. Wciąż nimi porusza, zbiera mi się na płacz. Jego członek napiera o moją nogę, Will zaprzestaje daną czynność i kierując moją dłonią, kładzie ją na swoim przyrodzeniu. Odruch wymiotów wstrząsa moim gardłem, posłusznie poruszam dłonią w górę i dół. On sapie mi nad uchem, gładzi moje włosy i mamrocze cos, czego nie rozumiem. Nie trwa to dlugo, na dłoni czuję lepką maź, to koniec.
William opada na łóżko i wciąż pojękuje. Migiem spadam z łóżka, ze łzami w oczach wlatuję do łazienki. Szoruję rękę, pozwalam sobie na słabość i ryczę jak dziecko. Nienawidzę go, kurwa, jak ja go nienawidzę. 
IPhone daje o sobie znac. Może i mam szklanki w oczach, ale to nazwisko widzę wyraźnie.

Przypominam sobie o życiu po około dwóch godzinach. Wszystko wydaje się inne, czuje, jakbym spał przynajmniej miesiąc, chociaż w prawdzie nie przespałem ani minuty; stan zawieszenia, ale co z tego? Nic. Wciąż nie mam siły podnieść się na nogi, nawet nie mam ochoty, bo po co? Mój telefon lśni inaczej niz zwykle. On naprawdę świeci, kurwa mać. No i co z tego? Cara. Wpisuję kilka slow w wiadomości, chcę zobaczyć jej twarz, niech pojawi się przede mną w tej chwili. Teraz. Gdzie jestes? Nie ma jej. Gdzie jestes? Dlaczego chcę cie widziec? A może nie. I tak, i tak jest dobrze, wszystko jest dobrze.

Mówię, że niedlugo wrócę. Przepraszam za swoje zachowanie, przepraszam za problemy i dziękuje za wyrozumiałość. To zawsze działa na Willa, skrucha. Mówię, że go kocham. Że jest najlepszym, co mnie spotkało. I wychodze. Niech nadal myśli, że jadę na miasto z Vii.
Jadę taksówką bardzo dlugo. Co chwila sprawdzam tego jednego esemesa, jakby upewniając się, czy to naprawdę się stało. "Nie wiem, ale chcę. Zobaczyć twoja twarz, po prostu. Dlaczego cie nie ma, chcę xxxxxx" dalszych słów nie rozumiem, ale wiadomosc przyszla wraz z adresem. A to mi wystarczy. Nawet nie wiem czemu to robię, czemu spełniam jego zachciankę i jadę na spotkanie. Może muszę się wyrwać, uciec od Willa i tego świata, chociaz na chwilę.
Wysiadam w jakiejś dzielnicy, dookoła dużo sklepów i wieżowców. Dzielnie przebijam się przez tłumy ludzi z nadzieja, że nikt mnie nie pozna. Oby zwykle spodnie i bluza z kapturem mi w tym pomogły.
Wchodzę do budynku, windy i wciskam najwyższe piętro. Czuje się nieswojo, nie wiem, czy powinnam tu być, to robić. Co jeśli to podstęp? Albo wlasnie pakuję się w cos złego? Przeciez nawet nie znam Zayna. Nie wiem kim jest, ale nie należy do dobrych ludzi. Skrzywdzi mnie?
Wychodzę, bardzo tu śmierdzi. Bałagan razi mnie w oczy, chcę stąd uciec. Zauważam kilka schodków, okno. Ostrożnie przechodzę, czuję już świeże powietrze. Nogi trzęsą mi się ze strachu, staję na dachu i chwilę po prostu patrzę na widok przede mną: widok na Nowy York. Delikatnie uśmiecham się, to miejsce wygląda na takie odosobnione, bez wszystkich dziennikarzy i innych natrętnych skurwieli.
Jest. Siedzi oparty o ściankę, ma nienaturalnie rozwalone nogi, przygarbione plecy i głowę opartą na swoim barku. Przełykam ślinę. Czy on w ogóle żyje? Powoli podchodzę w jego stronę, nie reaguje na żaden szelest, ruch, nic.
- Cześć - mówię stojąc wprost przed nim. Otwiera oczy bardzo mozolnie, wreszcie unosi wzrok, patrzy mi w oczy. O mój boże, odsuwam się w tył. Źrenice ma wielkości główki szpilki, białka przekrwione, cienie pod oczyma. Dlaczego to zrobil? Po co? Milczę, widok jego martwego spojrzenia przypomina mi zbyt wiele zła, zbyt wiele złych wspomnień. Przez chwilę czuję chęć pomocy, wyciągnięcia go z tego stanu.
- To ty - mruczy, ma strasznie suche usta, szarą twarz. Chyba przesadził z ilością, boje się. Zbyt dawno nie mialam odczynienia z takimi ludzmi, z tym towarzystwem. To... Niedobre, nie powinnam tu być, z nim, w takim stanie. Nie mogę.
- To ja - a mimo to siadam przy nim. Jego oczy podążają za każdym moim ruchem, zdejmuje z głowy kaptur. Z torebki wyciągam małą butelkę wody i ostrożnie mu ją podaję. Już nieco żywiej chwyta ją w dłoń i przykłada do ust. Dlugo pije, musiał byc bardzo spragniony. Odkłada ją na bok, prostuje głowę.
- Ja... - szepcze, ale nie pozwalam mu na dokończenie zdania,
- W porządku - przerywam. Jest mi go żal, tego, co ze sobą robi. Może nie jest tak zły. Może po prostu się pogubił. - Wszystko jest dobrze.
Odpalam papierosa, po czym wsuwam mu go w usta. Zaciąga się mocno, to go lekko stawia na nogi. Zwiecha chyba trochę mija, udaje mu się nawet poprawić pozycję i zgiąć nogi. I wygląda doskonale. Nawet z poszarzałą cera i podkrążonymi oczami, nawet z nieładem na glowie, wygląda jak perfekcja.

4 komentarze:

  1. Myślałam, że się popłacze jak zobaczyłam nowy rozdział, jeju brakowało mi go, zaglądałam tu każdy dzień i myślałam że już nic nie dodasz, boże weny weny weny! WRACAJ SZYBKP Z KOLEJNYM TAK DOSKONAŁYM CUDEŃKIEM, KOCHAM CIĘ I ZAZDROSZCZE NIEMIŁOSIERNIE TEGO OGROMNEGO TALENTU! :) <3 /RITA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje ślicznie, obiecuje ze teraz rozdziały beda pojawiać sie cześciej. Tez cie kocham i jeszcze raz dziekuje!

      Usuń
  2. Na początku chcę przeprosić, że tak późno komentuję, ale miałam zawalony cały tydzień. Rozdział jak zwykle świetny, co tu dużo mówić, masz wielgachny talent. Tym razem, to Bieber zaczął mnie przerażać. A ta scena na końcu, po prostu fhufhufssdoddhod. Chyba mam zbyt biedny zasób słowny, żeby ją opisać. Mam nadzieję, że z wujciem będzie wszystko okaj. William to taki dupek, że mam ochotę go zbić deską. HAHA, taką z gwoździami. Nawet nie wiesz jak bardzo czekałam na nowy rozdział, już myślałam że sobie odpuściłaś... ale na szczęście jest, i za to dzięki. Dzięki, dzięki, dzięki! Pozdrawiam serdecznie i życzę spokojnych, świąt w gronie najbliższych! xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku jejku, dziękuje z całego serduszka! Nie przepraszaj mnie, cieszę się bardzo ze w ogole czekałaś:) w prawdzie mialam mysli zeby odpuścić, straciłam wenę i chęć, ale wszystko wróciło i teraz bedzie tylko lepiej(:
      Rowniez zycze wesołych świat, ściskam mocno!

      Usuń