wtorek, 23 września 2014

Chapter 6: "Under your spell"

Tak szybciutko chcialabym podziękować tej jednej osóbkę za komentowanie tych moich wypocin i znajdowanie dla nich czasu. Każdy twój komentarz dodaje mi energii do pisania i zawsze cieszę się jak glupia, że ktokolwiek w ogóle czyta to, co tu zamieszczam. Miłej lektury!
***
      To najpiękniejsze miejsce w całym Nowym Jorku. Klimat jest nie do opisania; unoszący się zapach skrętów, skórzanych kurtek i przypalonych opon. Nigdy nie myślałem, że uda mi się wkręcić w świat najlepszej zapasy i biznesu, czyli nielegalnych wyścigów.
Do dołączenia do takiego grona potrzeba wielu dobrych znajomości, a to i tak może nie zapewnić sukcesu. Przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach, kiedy ni stąd na torze pojawia się nowy koleś i rozwala wszystkich na łopatki, chociaż pierwszy raz dosiada tą bestie.
Aż dziękuję ojcu w duchu, że kiedy byłem młodszy, kazał mi opiekować się swoim motocyklem gdy wyjeżdżał w interesach. Matka nie chciała, żebym dostawał od ojca podwójnie, więc nic mu nie mówiła, kiedy widziała jak podbieram mu maszynę i razem z - na przemian - Lou i Jusem pędzę po mieście. To była świetna zabawa, a ryk silnika i dzika prętkość zawsze pozwalały ukoić nerwy.
Teraz stoję po środku wielkiego placu otoczonego powojennymi garażami i starymi budynkami z ostrzeżeniami o możliwości zawalenia. Jest ciemno, lampy nie dają wiele światła. To duża grupa ludzi, wszyscy z nich patrzą w naszą stronę dokładnie tak, jakbyśmy przeszkodzili im w czymś ważnym. Staram się mieć to w nosie i bardziej skupiam się na ślicznych dziewczynach w krótkich, skórzanych spodenkach, na ich zgrabnych brzuchach i wydziaranych ramionach. 
Louis chyba nie jest podekscytowany równie mocno, co ja. Znam go na tyle dobrze, że z łatwością rozpoznam tą zestresowaną minke i rozkojarzony wzrok. Za to Justin jest w swoim żywiole; na niego nikt nie patrzy się spod byka i co drugi mężczyzna przybija mu piątkę. Musi być znacznie bardziej obeznany w tym środowisku, niż ja i Tomlinson.
- To jeszcze nie wszystko, Zayn - szepcze Bieber i obejmuje mnie ramieniem, kierując moją twarz dokładnie naprzeciw. Siedem potężnych, lśniących maszyn. Przy każdej piękna dziewczyna machająca w powietrzu niewielką flagą z przekreślonym logiem Stanów Zjednoczonych. Dochodzę do wniosku, że to naprawdę niebezpieczne miejsce. Emocje i ekscytacja rosną w moim sercu, Justin wskazuje palcem na środkowy motor i pół szeptem mamrocze mi przy uchu:
- Tej nocy należy do ciebie. Dziewczyna również, wiesz? - klepie mnie po ramieniu i w ułamku sekundy znika w tłumie rozgorączkowanych ludzi czekających na start wyścigu. Stoję w miejscu i nie poruszam się ani o milimetr, serce wali mi jak szalone. "Należy do mnie"? Co prawda zawsze miałem wrodzony dar do ściganek, czy to na motorze czy w samochodzie, ale... To obce miejsce, obca trasa i obcy zawodnicy, w zasadzie bardzo nieprzyjemni i z całą pewnością nie grający czysto. 
Louis ciągnie mnie za ramię. Widzę, że kilku gości ustawia się przy motorach, ale ten wskazany przez Justina stoi wolny. Pierwszy raz od dawna nie jestem pewien jak się zachować, Lou ciągle szarpie mnie i próbuje zaciągnąć w drogę powrotną.
- Nie możesz, Zayn, przestań - powtarza i nie daje mi spokoju, odpycham go mocno na bok. Louis traci równowagę i ląduje na ziemi, nikt nie zwraca na to uwagi. Mógłbym go tu zamordować i zakopać pod ziemią, i nikt by nawet nie poruszył palcem.
Marszczę brwi. Czy ja naprawdę to zrobiłem? Nie potrafię nad sobą panować, nie chciałem go powaloć na ziemię. Stoję z szeroko otwartymi oczami, oddycham ciężko i nue odrywam wzroku od blondyna. Powoli przełykam ślinę i ostrożnie, jakby nie chcąc go spłoszyć, zbliżam ku niemu dłoń, by pomóc mu wstać. W myślach dobieram słowa na przeprosiny, Louis patrzy na mnie z wyrzutem, złością i żalem. Kręci przecząco głową i rzucając mi rozczarowane spojrzenie podnosi się o własnych siłach. Spuszczam wzrok i nie mogę wydobyć z siebie ani słowa. Louis uderza mnie ramieniem i staje za moimi plecami. 
- To twoja decyzja, Zayn. Jako przyjaciel radzę ci wrócić do domu... W zasadzie proszę. Proszę cię, żebyś wrócił ze mną - przerywa, prawdopodobnie czeka na moją odpowiedź. Ani drżę, usta zaciśnięte mam w wąską linię. - Ale i tak zrobisz tak, jak chcesz - dodaje już innym tonem, nieprzyjemnym pomrukiem i odchodzi.
Od bardzo dawna nie zostawił mnie samego. Ostatnie sytuacje tego typu miały miejsce w czasach podbijania Londynu z Justinem, wtedy Louis się dystansował. Albo ja to robiłem? Nie wiem. Nasza trójka nigdy nie mogła być w pełni zgodna, zawsze był problem między Tomlinsonem i Bieberem.
A teraz zostałem sam, bez żadnego z nich. Lou naprawdę poszedł, a Jus zniknął w tłumie wydziaranych gości w skórach. 
Kilka minut później dosiadam śmiercionośnej maszyny, z dumą nakładając lśniący kask. 3. 2...1 Start.

Dworzec robi na mnie piorunujące wrażenie - w negatywnym świetle. Zawsze przerażały mnie miejsca tego typu i William trzymał mnie od nich z daleka. Ciężko jest patrzeć na bezdomne dzieciaki i wraki, które z nich zostały. Drżą mi nogi, jestem bardzo zdenerwowana.
Ludzie wokół mnie przemieszczają się jak mrówki. Co chwila ktoś szturchnie mnie ramieniem i nikt nie zwraca na mnie uwagi. Całe szczęście. Widocznie dużo tu dziwaków, skoro modelka prosto z sesji nie robi na nikim wrażenia. Zapach dworca jest paskudny i chcę czym prędzej wyjść na świeże powietrze. Przez zdezorientowanie kompletnie nie wiem w którą stronę powinnam się udać i po prostu idę przed siebię. 
I coś mnie zatrzymuje. Nie wiem czy to jej spojrzenie, czy dziwna aura, która wyróżnia nastolatkę z tlumu... Ma w sobie coś przyciągającego, smutnego tak bardzo, że nie sposób obejść jej wzrokiem. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale idę do niej. Nie patrzy na mnie i rozgląda się nieobecnym wzrokiem po przechodniach. Jest piękna, smutna i samotna. 
- Cześć - mówię, jej jasne brązowe oczy patrzą teraz prosto w moje. Na jej buzi pojawia się delikatny i bardzo nieśmiały uśmiech. Kilka razy upewnia się, że mówię do niej i wtedy odpowiada.
- Cześć - ma bardzo ładny, melodyjny głos i brytyjski akcent; już mamy ze sobą coś wspólnego. W tyle za nią widzę grupkę dzieciaków, które wpatrują się w moją nową koleżankę z oczekiwaniem. Są to chyba jej znajomi, lub coś w tym stylu. Wokół nich porozrzucane są koce i niewielkie torby, zupełnie tak, jakby spędzili tu już dużo czasu. Coś ściska mi serce.
- Wiesz... Masz może ochotę na kawę?

Warkot silnika na najwyższych obrotach to jak obcy język pomiędzy tobą, i twoją maszyną; jak komunikowanie się w tajemniczej mowie, jak używanie tajnego kodu. Wiem, kiedy przyśpieszyć, wiem, kiedy skręcić tak, żeby wyjść na prowadzenie.
To ogłuszające i szalone, ale w końcu mogę poczuć, że naprawdę żyję. Wiatr smaga mnie po twarzy, diabelskie tempo rwie mnie w tył, więc chylę się nisko nad kierownicą i dodaję gazu. Słyszę krzyki i wrzaski, niektórzy wymachują do mnie rękoma. Mam wrażenie, że są na mnie wściekli, więc pod wpływem złości mknę jak strzała, pozostawiam za sobą resztę zawodników blokując ich na przodzie. 
Nie tylko ja gram według własnych zasad. Jeden z rywali zjeżdża obok mnie i wpycha mi łapę prosto pod kask, jakby chciał wydłubać mu oczy. Prędkość zwala go z motoru, wbija paznokcie w moje powieki i prawie ląduje na ulicy kończąc swój wyścig beznadziejną śmiercią, kiedy w ostatniej chwili przyśpieszam i zrzucam z siebie jego łapska. Prawe oko piecze mnie piekielnie, zaszło mgiełką i niewiele widzę.
- Za chwilę meta - szepczę do siebie i staram się mknąć szybciej, szybciej i jeszcze szybciej, ale pozostali dosłownie siedzą mi na ogonie. Podświadomie wiem, że nie wygram wyścigu; na pierwszym lepszym skręcić wyprzedzą mnie i już nie dadzą się zgubić. Zerkam w lusterko, jeden jest naprawdę blisko mnie.
Ściskając gorące stery przypominam sobie coś, nagłe migotki wspomnień sprzed kilku lat. 
- Zayn, tylko tak ich zgubimy - szepcze Bieber i chociaż nie chce wywoływać na mnie presji to czuję, jak serce rozpieprza mi klatkę piersiową. To szalony, niebezpieczny pomysł. Banany są już blisko (ksywki frajerów, którzy nie dają Jusowi spokoju) ale to i tak zbyt niebezpieczne. Automatycznie myślę o Louisie i tym, co on by teraz zrobił. Zastanawiając się nad tym dochodzę do wniosku, że prawdopodobnie po prostu starałby się uciec i nie marnować czasu na kombinowanie.
Dodaję gazu, wszystko wokół jest takie rozmazane. Znów mam siedemnaście lat i uciekam przed Bananami. Justin siedzi za moimi plecami i szepcze, i szepcze i cały czas powtarza.
- To jedyne wyjście, Zay. Jeżeli coś nam się stanie, to przynajmniej te ścierwa nigdy nas nie dostaną. - tymi słowami sprawia, że część mnie która miala jakies opory przed wykonaniem planu Justina rozpada się na części i znika. Koniec końców, jak zawsze, robię co Justin uważa za najlepsze. 
- Dobrze, zatem: nie zwalniaj. Cokolwiek się stanie nie zwalniaj i czekaj na najwęższy zakręt. Wtedy...
Prawie słyszę jego głos tuż przy moim uchu, słucham jego instrukcji i próbuję rozpędzić się do granic możliwości. Przede mną ostry skręt, rywale zasadniczo blisko. Raz się żyje, a za wygraną zgarnę kasę i fajną dziewczynę. Mknę przez szary beton i opary fabryczne, wjeżdżam w wąską alejkę przy zabudowaniach, tłum siedzi mi na ogonie. I hamuję.
- Teraz, Malik, teraz! - gwałtownie zatrzymuję maszynę z piskiem opon, przednie koło unosi się niebezpiecznie wysoko i przez chwilę myślę, że z nami koniec, bo upadek z takiej prędkości nie byłby niczym dobrym. Ale nic się nie dzieje, a Banany za nami jak otumanieni wpadają na siebie nawzajem, wypadek na miejscu, na nieszczęście bez skutków śmiertelnych. Justin szturcha mnie w ramię bo zamilkłem i z otwartą buzią gapie sie na stłuczkę za nami.
Nie zwlekam i nie reaguję, kiedy rywale obijają się o siebie za moimi plecami. Nikomu chyba nie stało się nic poważniejszego, ale to nie ważne. Kończe wyścig jako pierwszy. Dzięki, Jus. 

- Bardzo miło cię poznać, Cara - tymi słowami dziewczyna pożegnała mnie, kiedy wchodziłam do taksówki. Na odchodnym dodała, że ma nadzieję na jakiś kontakt z mojej strony, po czym pojazd odjechał prosto w wyznaczone miejsce. Podróż nie trwała długo, a kierowca szybko znalazł ulicę, o której wspomniał Malik w wiadomości. 
Już mam wychodzić z samochodu i pożegnać prowadzącego mężczyznę, kiedy on rzuca mi bardzo dziwne spojrzenie i pełen rozczarowania uśmiech.
- Wyglądasz na mądrą dziewczynę, wiesz? - jego głos jest spokojny, przypomina mi mojego wujka, ktory nadal lezy w szpitalu. - Nie daj wciągnąć się w to społeczeństwo.
Marszczę brwi i kiwam głową, chociaż nie wiem o co mu dokładnie chodzi. Wzruszam ramionami i żegnam się z kierowcą po czym wyskakuję z samochodu i staję na środku ulicy; taksówka odjeżdża z piskiem opon. Wokół jest pusto, nie widzę żadnych ludzi, żadnych samochodów. Ulica ma dwie dróżki którymi można iść; betonową oraz usłaną liśćmi. Obok tej drugiej stroi stary, nieczytelny znak mocno poniszczony i zardzewiały z krótkim słowem: stawy. Podświadomie wybieram betonową drogę bo jeziora i oczka wodne za bardzo kojarzą mi się z jakimiś horrorami, w których bohaterka zostaje utopiona, a ja naprawdę chce żyć.
Mam wrażenie, że gdzieś z oddali słyszę krzyki i podekscytowane głosy. Stresuję się trochę bo nie jestem pewna gdzie idę. Zayn jasno wyraził, że to nie jest odpowiednie miejsce na spotkanie, ale guzik mnie to obchodzi. Cholera, spoglądam na siebie i nie wierzę, że idę do niego tak wystrojona. Fryzura niczym z katalogu, ubrania prosto z wybiegu. Oby nie zwracał na to uwagi, nie chcę budzić między nami jeszcze większego kontrastu.
Dochodzę do naprawdę ogromnego placu. Mijam spory budynek, do połowy zburzony. Przechodzą mnie ciarki, kto wie co czai się w środku? Przez chwilę chce mi się płakać i wracać do domu, nawet do Willa, gdzieś gdzie jest bezpiecznie i schludnie. Otwieram szeroko oczy, kiedy widzę to wszystko naprzeciwko mnie.
- Wow - tylko tyle jestem w stanie powiedziec. To miejsce wygląda jak wyciągnięte z jakiegos filmu o skorumpowanej mafii, jest naprawdę strasznie i niebezpiecznie. Roi się tu od dziwnych ludzi, większosc z nich gapi się na mnie z nieudawaną niechęcią.
- Cóż to za paniusia? Hej, John, spójrz tylko - podskakuję w miejscu na dźwięk głosu jakiegoś zarośniętego faceta. Ma rudą brodę i czarne okulary, jest stary i bardzo śmierdzi. Przeszywa mnie paniczny strach, próbuję ignorować gościa i idę do przodu. Zayn? Gdzie jesteś, pokaż się, proszę. Idę prostą ulicą, praktycznie sama i kompletnie na widoku, bo wszyscy ustawieniu są po bokach drogi. Na czele zaparkowane są potężne motory, na nich równie potężni mężczyźni. W co się wpakowałaś, Cara? Wygląda na to, że właśnie skończył się jakiś wyścig, po niektórych nadal widać emocje. Wśród nich jest drobniejsza postac i znacznie młodsza od reszty, odbiera coś od tęgiego mężczyzny i schodzi z motoru. Nie widzę jego twarzy, ciągle ma na nosie kask z szybką na oczy, ale nic stąd nie widzę...
- Oh, co za śliczna buzia! - obślizgła dłoń chwyta mnie za ramie i zmusza do półobrotu na pięcie. Uderza mnie silny zapach potu i starej skórzanej kurtki. Ten sam rudy mężczyzna ściska mój obojczyk, obok niego krąży wspomniany John, łysy z paskudną blizną na lewym oku. Strach paraliżuje mnie całą i nie potrafię zareagować, stoję jak słup soli pozwalając, by oczy zaszły mi łzami.
- Co taka księżniczka robi w tak okropnym miejscu? - jego oddech wywołuje u mnie wymioty. Odsuwam się, ale chwyta mnie mocno za nadgarstek. 
- Nie dotykaj mnie - warczę i szarpię się z rudowłosym, jego przyjaciel kładzie dłoń na moich plecach, niebezpiecznie nisko, ogarnia mnie panika,wyrywam się jak tylko mogę, ale obydwoje dobierają się do mnie coraz natarczywiej; nikt z zebranych nie reaguje.
- Nie bój się, złotko. Zabawimy się u mnie, chodź - Rudy ciągnie mnie za dłoń, łzy zdążyły mi już spłynąć po policzkach. Krzyczę, ale ten drugi zatyka mi usta obleśną łapą i brutalnie chwyta za pośladki, łkam i wyrywam się jak dzikie zwierzę.
- Hej, zabierać łapy
Rozpoznam tą chudzinę z daleka, zawsze musi wpakować się w tarapaty. Prawie nie wierzę, że faktycznie tu przyszla, nie spodziewałem się tego w żadnym stopniu. Modelka Victoria's Secret naprawdę przyszla dla mnie aż tak dalego? Niemożliwe. Zeskakuję z motocyklu i w mgnieniu oka staję za plecami dwóch oblechów maltretujących modeleczkę.
- Hej, zabierać łapy - mowię i czekam aż się odsuną, ale kiedy żaden z nich nie reaguje chwytam rudego za szmaty i obijam mu konkretnie mordę. Upada na ziemie po kilku mocniejszych ciosach i już nie wstaje, mdleje na miejscu. Drugi próbuje mi się stawiać, nawet drasnął mi lekko policzek, ale po uderzeniu w żebra i złamaniu nosa, ucieka. 
- Wszystko w porządku? Chyba nie powinnaś wybierać się nigdzie bez obstawy godnej Baraca Obamy - mowię półgłosem i podaję blondynce dłoń; chwyta mnie ostrożnie i po chwili stawiam ją na równe nogi. Nadal jest trochę przestraszona i zdezorientowana. - I tak wyglądając - dodaję, spojrzawszy na jej ubiór; ma jedne z tych reklamowych strojów, pewnie droższych niż pensja przeciętnego robola i fryzurę niczym z najlepszego salonu. Oh, no tak. Czyżbym zapomniał jakże ważna ikona stoi tuż przede mną? Lekka niechęć wykrzywia moje wargi, ale udaję, że wszystko gra. Chcę odzyskać zegarek i zakończyć to spotkanie.
- Dzięki za pomoc - ma głos delikatny jak jedwab, brytyjski akcent i uroczo wymawia sylaby. Spogląda prosto w moje oczy i od razu przeszywa mnie to dziwne uczucie, które towarzyszyło mi, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. - Chyba nie mieliśmy okazji, prawda? Jestem Cara. 
Ponownie ujmuję jej drobną dłoń, tym razem w ramach poznania się. Jestem zdziwiony tym wszystkim, jednocześnie zadowolony, jak i wściekły, bo to kompletnie odmienny świat. 
- Zayn - rzucam krótko nie zdobywając się na uśmiech i skinieniem głowy sugeruję, żeby szła za mną. Idę na skróty przez trawę i mijam szczątki garażów, aż docieram do niewielkiego zalesienia. Nie chcę robić niepotrzebnego szumu, Delevi... Cara, bo przecież tak ma na imię, pewnie też nie chce by widziano nas razem.
Wchodzimy w las, niedaleko nas rozlewa się jeden ze stawów. Co prawda przy boku Zayna nie boję się az tak okoliczności w lesie, już nie raz udowodnił że potrafi się bić, ale i tak nie jest przyjemnie. 
Zayn z każdą kolejną sekundą zniewala mnie jeszcze bardziej, chociaż staram się bronić przed tym jak najbardziej. Jego urok pochłania mnie żywą;  w świetle księżyca jego oczy lśnią jak dwa bursztyny, skóra przypomina karmel, włosy tak czarne jak sam nieboskłon. Jak to jest, móc być z kimś takim? Przyzwyczajona do nieprzystojnego Williama zawsze zastanawiam się jak to jest być u boku kogoś, do którego naprawdę nas ciągnie.
- Więc... - mruczy, kiedy spacerujemy w ciszy a ja podziwiam piękno jego profilu; ma prosty i charakterystyczny dla swojej urody nos, pełne usta. Rany, Cara, daj spokój... To tylko chlopak, z którym załatwiasz interesy.
- Więc - kaszlę krótko i wracam do rzeczywistosci. - Zegarek - rzucam bez zastanowienia i oczekuję jego reakcji. Kiwa głową i zapatrzony gdzieś w dał powtarza wypowiedziane przeze mnie słowo. Jest trochę nieobecny, chociaz nie tak jak przy rozmowie telefonicznej. Swoją drogą nie wiedzialam, że bierze udział w wyścigach motorowych. W aktach nic o tym nie znalazłam, może to tajna sprawa. Może dlatego nie chciał, żebym tu przyjechała? Tak czy siak, i tak jestem, wiec teraz może być ze mna szczery. W zasadzie, tego od niego chcę.
- Jest twój, Zayn. Nie mam zamiaru prowadzić żadnych gier, chcę tylko wiedzieć kilka rzeczy. - mówię stanowczo, Malik spogląda na mnie zaciekawionymi spojrzeniem i daje znak, bym kontynuowała. - William naprawdę zamknął was w piwnicy?
Brunet nie wydaje się zaskoczony tym pytaniem. W końcu kiedy próbował mi powiedzieć jak bylo, ja nie dalam mu dojść do słowa. Ale teraz jest inaczej; nie jestem zaślepiona kłamstwami Willa i chętnie dowiem się prawdy. 
- Powtórzę to, co wtedy: tak. Zaraz po tym kiedy wyszłaś na schody. Pieprznął mnie czymś w glowie, straciłem przytomność. Nie pamiętam jak Louis znalazł się tam ze mną. - mówi spokojnie i nie wygląda na to, żeby wspomnienie tego dnia jakoś specjalnie go wkurzało. Jest trochę naburmuszony, trochę zły, zdenerwowany, nie mam pojęcia dlaczego. Przecież wygrał wyścig, z tego co widzialam. Myśl o miejscu w którym się znajduje, i z kim się znajduję znów brutalnie uświadamia mi, że jestem z zupełnie innego świata i nie ma tu miejsca dla mnie.
- Rozumiem - mruczę cicho, rozglądając się dookoła. Światło księżyca magicznie przebija się między liśćmi, oświetla tafle wody w co kolejnym stawie. Gdyby tak na to spojrzeć, to naprawdę piękne miejsce. - A bójka pod schodami? Wtedy, kiedy pierwszy raz cię ujrzałam? - natychmiast płonę rumieńcem i zasłaniam się włosami na tyle dyskretnie, by tego nie zauwazyl. To zdanie brzmiało o wiele lepiej w moich myślach niż naprawdę. Zgrywam, że nic się nie stało i dodaję, bo Zayn chyba nie pojął aluzji: - Jak to się stało? Z opowieści Williama ty ich sprowokowałeś i zacząłeś bójkę. 
- Dlaczego przychodzisz z tym do mnie, laleczko, zamiast zapytać swojego mężczyznę? - zaczyna nie od parady i zbywa mnie na inny tor. Jego ton głos zabrzmiał tak nieprzyjemnie i opryskliwie, jakby nagle uderzyła w niego fala złości. Przygryzam wargę i Spuszczam wzrok, chcę nawiązać z nim kontakt, nie jeszcze większy dystans.
- Wybacz - mruczy w końcu i nagle przysiada na wygryzionym przez owady pniu drzewa. Robię to samo, chociaż odrobinę brzydzi mnie myśl o tych wszystkich skorkach, pająkach i innych potworach. - Will chyba szukał kogoś, nad kim mógłby się poznęcać. Co prawda wybrał niewłaściwą osobę i trochę na tym ucierpiał, ale generalnie to on zaczął to wszystko.
Spoglądam na niebo nad nami i czuję, że wcale nie jestem zdziwiona słowami Zayna. Gdzieś podświadomie wiedzialam, że to jego sprawka. Chyba wtedy, kiedy znalazłam akta i zegarek naprawdę zdałam sobie sprawę, że mieszkam pod jednym dachem z psychopatą. 
- Dlaczego jesteś przy nim, Cara? - jego pytanie wyrywa mnie z rozmyśleń, otwieram buzię i nie wiem co odpowiedzieć. Zszokowało mnie jego pytanie, tak otwarte i...bezczelne? Chyba zauważa moje delikatne oburzenie, kręci głową i mówi: - Masz rację, to nie moja sprawa. Jest coś jeszcze o czym chcesz wiedzieć?
W zasadzie to tak, i to bardzo. Potwornie chcę dowiedzieć się o co chodzi z aktami, które znalazłam w papierach Williama. Bo przecież nie dotyczyły tylko Malika, był tam jeszcze jeden chlopak, ten, którego widziałam na imprezie którą Will postanowił zniszczyć. Nazwisko na B... Bieber, no tak. Malik i Bieber. 
- Lepiej żebym dała ci to teraz, nim zapomnę - mamroczę i wyciągam z torebki niewielki przedmiot który owinęłam jedwabną chusteczką. Chwilę myślę nad konsekwencjami tego czynu, nad wszystkim co się stanie, kiedy Will odkryje prawdę, ale... Zayn patrzy na mnie oczami kudłatego szczeniaczka i nie potrafię się teraz wycofać. Wręczam mu zawiniątko w otwartą dłoń; dotyk jego skóry prawie że pali moje palce. 
- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy - oświadcza i chwilę przygląda się zegarkowi jakby upewniając się, że to napewno ten sam, który mu skradziono. Uśmiecha się do mnie delikatnie i chowa przedmiot w najgłębszą kieszeń spodni. Jego nastrój chyba stanowczo się polepszył, ten fakt cieszy mnie znacznie bardziej niż sama grzeczność i zwrócenie mu jego własności.
- Przez przypadek wpadłam na coś związanego z twoją sytuacją - zaczynam bez ceregieli, Zayn od razu rzuca mi zaciekawione spojrzenie. - Od początku wydawało mi się dziwne to, że tak wiele uwagi poświęca przypadkowym chłopaczkom. I wtedy zrozumiałam, że kryje się za tym coś więcej. Widzialam dotyczące ciebie akta, Zayn. Ciebie oraz twojego kolegi o nazwisku "Bieber". - wyrzucam z siebie wszystko na jednym wdechu i czekam na reakcję Mulata. Przykłada dłonie do twarzy i chowa w nich buzię, wywarło to na nim całkiem spore wrażenie. 
- Moja, oraz mojego przyjaciela, sprawa z banan... Williamem i spółką sięga dalekiej przeszłości, Cara. Zrozumiałem to na błoniach, na imprezie, którą przerwał Palvin. To znacznie bardziej skomplikowane i nie zdołam ci tego wytłumaczyć, bo nawet ja nie jest w tym zorientowany. 
- Dlaczego mieliby prześladować dwóch ledwie pełnoletnich chłopców? Ja... Naprawdę nie znam go aż tak - opieram dłonie o czoło i zamykam powieki. Do prawdy nie mam pojęcia z jaką osobą dzielę łóżko, z jak strasznym mężczyźną mam odczynienia... Przechodzą mnie dreszcze i uczucie strachu. Co powinnam ze sobą zrobić? Jak mam wszystko posprzątać, narobiłam zbyt dużego bałaganu. Will nie popuści. A ja nie mam innej opcji niż powrót pod jego ramiona.

Spacerujemy z Zayn'em po okolicy, o tak późnej porze nikt nie zwraca na nas uwagi. To szalone. Wszystko co się dzieje w moim życiu nagle przybrało okropną formę. Mimo to jestem wdzięczna Malikowi, że był ze mną szczery. 
- Powinnaś wracać do domu - mówi nagle, a jego wzrok staje się chłodniejszy, odpychający wręcz. - Modelka twojego pokroju nie powinna włóczyć się po nocach w takich miejscach. 
Parskam głośno i kręcę głową. Czy on naprawdę musi psuć każdy moment w którym myślę, że jednak nie jest taki zły jak się wydaje i jest w nim coś sympatycznego?
- Daruj sobie - mruczę i staję gwałtownie, bo mój telefon zaczyna wibrować. Chociaż urok bruneta zwala mnie z nóg, jest okropnie irytujący. Patrzy na mnie oschłym wzrokiem, czuję na sobie nieprzyjemne spojrzenie czekoladowych oczu. Wyciągam Iphona pełna obaw, bo nie chcę, żeby to był Will. I na całe szczęście to nie on. Uśmiecham się szeroko i natychmiast odpisuję na wiadomość.
- Co cię tak cieszy? William nie żyje? Jeśli tak, poskaczę z radości razem z tobą - burczy Zayn i odpala papierosa. To niekulturalne z jego strony palić, ówczesniej nie pytając mnie o zdanie, ale widocznie ma inne zasady. W kazdym razie ten wieczór wcale nie jest taki zły.
- Nie - odpowiadam szorstko ale dluzej nie mogę, i wesołym tonem dodaję:- Mój wujek jest przytomny i o siłach. Wszystkie badania wyszły pozytywnie i jutro wraca do domu. Czekałam na to bardzo dlugo. Ta cała sprawa z napaścią bardzo mnie stresowała. 
Kątem oka widzę, że Malik blednie, jego czoło pokrywa się drobinkami potu. Chyba jest zmęczony, nie wygląda za dobrze. Pewnie wyścig - staram się nie myslec o tym ze to nielegalne, brutalnie, okropne i tak dalej - pozbawił go sił. Wzruszam ramionami i ponownie czytam wiadomosc od lekarza i wzdycham zadowolona.
- Więc... Słyszałem o tej sprawie, o pobiciu taksówkarza. Pan Fletcher, prawda? Nie wiedziałem, że to twoja rodzina - zachowuje się troche inaczej, jest rozkojarzony. Nie pytam o to, by i tak nie udzieliłby mi sensownej odpowiedzi. To chłopak pełen tajemnic.
- Tak - uśmiecham się szeroko - To mój ukochany wujek. Nie mogę znieść myśli, że jakieś marginesy społeczne zrobiły mu krzywdę; dowiem się kto to. Muszę jechać do szpitala. Simon pewnie będzie chciał porozmawiać, może pamięta coś z tamtego poranka. Miło bylo mi cię poznać i dziękuję za rozmowę, Zayn. 





2 komentarze:

  1. Naprawdę nie musisz dziękować! Komentowanie tego bloga to istna przyjemność!
    Jeju, strasznie szkoda zrobiło mi się Lou! Biedak! Ach, ta adrenalina umie pobudzać. Mam nadzieję, że będzie jakiś dłuższy epizod z tą dziewczyną. Szczerze mówiąc, bardzo mnie zainteresowała. Justin wraca i już trochę miesza. Na szczęście Zayn odzyskał już swój zegarek, chociaż nie wiadomo czy na pewno na szczęście. Jak zareaguje William? Ciekawe czy od razu będzie wiedział, że to Cara. Boże jak dobrze, że Malik pojawił się na czas, chłopak ma wyczucie czasu. Oj, chłopak wkopał się z tym wujkiem. Boże już zaczynam shippować Carę i Zayna. Oni po prostu są dla siebie stworzeni! Chociaż czasem są jak ogień i woda.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
    Pozdrawiam serdecznie, kochana!

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest.... najlepsze opowiadanie jakoe czytałam w ciągu 3 marnych lat. Jesteś niesamowicie utalentowana prosze juz o rozdzial 7:( *mina kotka ze shreka*:D

    OdpowiedzUsuń