sobota, 6 września 2014

Chapter 5: "Blonde Rebellion"


To jak powtórka z przeszłości. Sceneria, do której nie chce się wracać wspomnieniami. Mimo to obrazy tamtych dni pojawiają się wciąż na nowo. Znów mam piętnaście lat, jestem w biednej strefie Londynu - czyli, jak mawiali ci z Oxford Street, po złej stronie Tamizy. Ja mieszkałem mniej więcej po środku wyznacznika "biedoty i bogactwa", ale właśnie w tych zapyziałych slumsach ukrywaliśmy się z Justinem.
Oczywiście, że nasze wspólne lata były totalnie cool'owe. To były najlepsze imprezy, największe przypały i przygody na świecie. Ale były też gorsze dni: nie wspominając o sytuacji w moim domu. Wtedy, kiedy wszystko szło się jebać przez problemy Justina. Rezygnowaliśmy z wielu rzeczy, żeby siedzieć w zakamarkach piwnicy. Nie wracaliśmy do domu, bo mój ojciec byłby wściekły za ściągnięcie kłopotów, a i tak w naszych czterech ścianach nie bylo za wesoło. 
Dokładnie tak, jak teraz. Zepsuliśmy imprezę, bo nasze sprawy pokomplikowały wszystko. Musieliśmy odpuścić sobie zabawę i beztroskie chwile. I teraz znów, jak za dawnych lat, siedzimy w zatęchłej norze, bo nie chcemy by odkryli gdzie zamieszkujemy. Chociaż to i tak jest kwestią czasu, ale gdyby się nad tym zastanowić wszystko prędzej czy później przemija.
Opowiedziałem Justinowi wszystko co związane z Williamem i jego koleżkami. Pominąłem jedynie kwestię Delevingne, bo nie chcę, żeby patrzył na mnie inaczej. Co prawda nic mnie z nią nie łączy, ale Jus jest wyczulony na tym punkcie. A jego zdanie zawsze bylo dla mnie ważne.

Cisza jest najgorsza. Wiem, że niedlugo zacznie się prawdziwa awantura, ale tymczasem nie dzieje się po prostu nic.  I to jest straszne, bo cały wczorajszy wieczór widzialam jak Will unika mnie tylko dlatego, żeby nie wydzierać się po nocy. 
A ten poranek jest inny. Chociaż na pozór wygląda tak samo; przed dwunastą wychodzę na sesję zdjęciową, Will kroczy u mojego boku. Nie odzywamy się do siebie, nawet słowem. Nie podejmuję tematu bo mimo, że przeraża mnie ta niewiadoma, to z jednej strony jest to przyjemne. Niebezpieczne, ale przyjemne.
Kiedyś lubiłam chodzić na sesje. Dobrze się na nich bawiłam i jeszcze nie było tak sztywno i nudno jak teraz. Zawsze chce mi się śmiać jak widzę te wszystkie urywki z photoshoot'ów, bo to wygląda jak świetna zabawa. 
Jedziemy samochodem, na ulicach jest tłoczno. Jestem ubrana w zwykłe szare dżinsy i sportową bluzę, i tak wystroją mnie jak będą chcieli. Nie cierpię pozowania top-less i to, czy dzisiaj będę fotografowana na wpół nago zależy od Willa - on decyduje za mnie. Norma do której powinnam się przyzwyczaić, ale za każdym razem kiedy rozbierają mnie za kurtyną, chce mi się płakać. Może nie jestem wystarczająco profesjonalna, jak ujął to kiedyś scenarzysta, bo po prostu się rozplakalam. 
Po drodze podjeżdżamy do kawiarni i zamawiam latte z podwójnym kremem. Ukradkiem widzę, jak Will zaciska dłonie na kierownicy aż bledną mu knykcie.
Stajemy na strzeżonym parkingu pod wysokim wieżowcem w centrum miasta i bez slowa opuszczamy samochód. Jak na dżentelmena przystało, Will bierze mnie pod rękę i prowadzi do środka. Czuję się jak stara zamożna baba, którą wszędzie trzeba prowadzić, bo sama nie da sobie rady. A ja potrafiłabym o siebie zadbać. Szkoda, że ani rodzina, ani przyjaciele nigdy nie chcą w to uwierzyć.
Sala wygląda tak nudno jak zawsze. Zbiorowisko ludzi, którzy są tu nie wiadomo po co i nikt nie wie czym sie zajmują. Fotograf, który nigdy nie będzie zadowolony z pracy modelki i kilka zarozumiałych doradców, którzy nie zwracają uwagi na piękne kobiety kręcące się wokół nich, poniewaz są gejami. Czyli wszystko standardowo.
Witam się z każdą ważniejszą osobą i przechodzę w strefę przebieralni, a Will wdaje się w rozmowę z fotografem. Pewnie ustala szczegóły sesji, mówi co może być, a co ma się nie pojawić. Kręcę głową i zrzucam z siebie wszystkie ubrania. Nie dbam nawet o to, żeby były poukładane i po prostu wiszą na krzesełkach. Zostaję w samej bieliźnie i przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze. Mama od dziecka powtarzała, że będę modelką. Zawsze bylam najchudszą dziewczynką na podwórku chociaż jadłam co popadnie i uwielbiałam czekoladę.
- Och, tutaj jesteś, piękna - słyszę i odwracam się w tył. Wizażystka i pani od stroju, Ellen. Jest dość sympatyczna jak na obsadę; ma ciemną karnację, gęste czarne loki i ciepłe spojrzenie. - Nie powinnaś chodzić ubrana, bo masz naprawdę doskonale ciało, Cara!
Uśmiecham się delikatnie i potakuję, bo nie wiem co odpowiedzieć. Czekam spokojnie aż przyniesie gotową kreację - jedną z wielu, w zasadzie. Po kilku minutach pojawia się u mego boku z kilkoma innymi kobietami, które pomagają mi włożyć strój.
Lekka, przejrzysta sukienka przed kolano, bardzo subtelna i zwiewna. Pewnie kosztuje więcej niż mieszkania przeciętnie zarabiających ludzi, ale to dla mnie nic nowego. Ellen poprawia szczegóły, dobiera dodatki i buty po czym wysyła mnie na kolejny etap, czyli włosy i makijaż.
Siadam na obrotowym krzesełku przed wielkim lustrem i czekam na kogoś od tych spraw. Jestem w fatalnym nastroju. Boję się Willa i tego, co czeka mnie w domu. On naprawdę będzie wściekły. Jestem prawie pewna, że już wie do kogo dzwoniłam i domyśla się, dlaczego Zayn'owi udało się uciec. Przecież gdybym dobrze nakierowała nadjeżdżającą pomoc, złapaliśmy ich w drodze.
- Witaj, słoneczko - mężczyzna z brytyjskim akcentem wyrasta spod ziemi zaraz obok mnie. Ma typowo "gejowskie" zachowanie, bawi mnie to lekko więc chichoczę pod nosem. Macha rękami na prawo i lewo i gestykuluje wszystko nadwyraz mocno. Ma rude włosy zaczesane na bok i mały, okrągły kapelusik.
- To jesienna kolekcja, dziś postawimy na szarości i brąze. To neutralny makijaż do wszystkich kreacji więc nie martw się, że zniszczymy ci cerę! - śmieje się piskliwie i odchyla głowę w tył, jak na geja przystało. Nie przeszkadza mi to w żadnym stopniu, uwazam, ze Alan - bo tak ma na plakietce - jest naprawde przyjazny. - Zamknij proszę oczy, zajmiemy się podkładem i nadaniem twojej ślicznej buźce więcej blasku.
Robię o co mnie prosi i próbuję o niczym nie myśleć. Płynny puder przyjemnie pachnie i gładko rozprowadza się po mojej twarzy. Na codzień rzadko używam kosmetyków. Jeśli nie wychodze na żadne spotkania lub nie widzę się ze znajomymi, nie maluję sie. No chyba, że William chce widzieć mnie w pełnym makijażu. Bo i tak bywało. Po prostu uważał, że lepiej wyglądam pomalowana, więc robiłam, o co prosił.
Po pół godzinie jestem prawie gotowa, a Alan kończy cieniowanie moich powiek. Spoglądam w lustro i jestem miłe zaskoczona efektem, bo faktycznie wyglądam wspaniale. Kilka razy podruje mi nos, tuszuje rzęsy i poprawia usta, po czym przechodzi do fryzury.
Nie trwa to na szczęście dlugo. Co prawda zużywa chyba z pół lakieru, ale szybko układa moje włosy w to, co chce. Są wysoko spięte i mocno natapirowane, aż robi mi się żal na myśl o ich kondycji.
- Leć, gołąbeczko! - krzyczy Alan, więc zeskakuje z krzesła i maszeruję na mój mały wybieg. Z kwaśną miną stoję na środku całego zgromadzenia, otoczona kilkoma wielkimi reflektorami i potężnym aparatem. Robi mi się niedobrze, kiedy fotograf zabiera głos.

To chore, ale do mieszkania wracamy dopiero około południa. Do późnego rana po ulicach jeździły ich samochody, ich ludzie patrolowali teren. I tak nie jesteśmy pewni czy nikt nas nie widział, ale ile można siedzieć w pieprzonej piwnicy?
W środku od razu jest mi lepiej. Zamykam drzwi na wszystkie zasuwki i podstawiam pod nie krzesło tak, żeby nie można było poruszyć klamką. Justin jest cholernie spięty, widzę to. Louis umiera z nerwów, zawsze wszystko bierze za poważnie. Wiadomo, że też jestem zmartwiony i wściekły, ale przywykłem do tych ucieczek i prowadzenia gier. Jedyny fakt jaki nie daje mi spokoju to odkrycie tożsamości gnębicieli Justina.
Siadam na kanapie i zamykam oczy. Jestem zmęczony, a to wszystko jest nienormalne. Poza tym, dlaczego ta modeleczka Williama ewidentnie trzymała naszą stronę? Nie do końca wiem co takiego się stało, dlaczego udało nam się zwiać, ale coś czuję, że to nie był zbieg okoliczności. 
Najgorsze jest to, że ta afera wybuchła chwilę po przybyciu Biebera. Jak? Odnalezienie go powinno zająć im znacznie więcej czasu, nie wspominając już o tym, że to ci sami ludzi z którymi mam na pieńku.
- Musimy coś z tym zrobić, rozumiecie? - zaczyna Louis, jego przyjazna mordka teraz jest poważna i skupiona. - Jus, nie możesz pozwalać żeby ci ludzie dręczyli cię do końca życia. Nic im nie zrobiłeś! Nie możemy powiadomić policję? To nie są żarty, tylko poważne...
- Jesteś aż tak głupi, Louis? - warczy Bieber i rzuca szklanką o podłogę. Żaden z nas nie rusza się z miejsca, odłamki szkła lecą we wszystkie strony. Justin zaciska szczękę i gapi się na Lou tak uparcie, jakby chciał go zabić tu i teraz. - To nie jest zwykła sprzeczka, którą rozwiąże policja. Ci ludzie mają takie układy, że nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Nie wiem czego ode mnie chcą, co im zrobiłem, ale jasno widać, że mają mnie na celowniku. Pójściem na policję wpakujesz nas w jeszcze większe gówno.
- On ma rację, Lou - mruczę bez zastanowienia i ściągam z nóg buty, bez użycia rąk. Kładę się wygodniej na kanapie i wzdycham, nie chcę więcej o tym myśleć. Najlepiej byłoby gdybyśmy po prostu zamknęli temat i żyli swoim życiem. A gdy będzie trzeba, znowu znikniemy w piwnicy.
- Właśnie, Zayn - Justin jakby ocknięty, podchodzi bliżej i siada obok mnie. - Twój zegarek. Mamy teraz konkretną szansę na odwdzięczenie się tym skurwywsynom. Znajdziemy sposób, plan, odzyskamy zegarek i skopiemy im dupska. 
- No nie wiem, posłuchaj - wcina się Lou, a mnie boli już glowa. To jasne, że chcę odzyskać co moje, ale Justin nie wie na co się porywa. Czasami jest zbyt gwałtowny i lekkomyślny, tak myślę. - Jak zaatakujecie, to oni oddadzą wam dwa razy mocniej. Mają przewagę, nie ukrywajcie tego. Wyjdziemy z tego tylko na minusie, zastanówcie się.
Justin parska ironicznym śmiechem i kryje twarz w dłoniach. Nie podoba mi się ta sytuacja, przypomina mi coś sprzed kilku lat. Wtedy też często dochodziło do kłótni między Bieberem i Lou, a ja po prostu się temu przyglądałem.
- Czyli wolisz, żebyśmy nie robili nic jak ostatnie pizdy i pozwolili im się gnoić? - zaciska szczękę i przeszywa naszego przyjaciela wzrokiem. - Jak raz dostaną, to odechce im się dalszej wojny. Prawda, Zayn?
Obydwoje na mnie spoglądają i wyczekują odpowiedzi. Justin chce, żebym poparł jego wersje, Lou oczekuje tego samego z jego opinią. Jestem przytłoczony ich wzrokiem, nie wiem co odpowiedzieć. Nie lubię stawać po czyjejś stronie, faworyzować ale... Cholera. Przepraszam Lou, ale wiesz jak to jest.
- Prawda 

To jak wcielać się w kogoś innego. Stoję przed obiektywem i udaję, przybieram maski i ta dam, na zdjęciach wychodzę wesoła, poważna, roześmiana, skupiona, smętna... To wszystko gra. Wystarczy znać zasady i stawiać dobre ruchy.
William nie spuszcza ze mnie wzroku kiedy pozuję. Drażni mnie to lekko i chwilami zawieszę na nim wzrok, ale próbuje go ignorować. Gdyby tego bylo mało, przebrali mnie w katastroficznie niewygodne szmatki. Spodnie opinają mnie jak lateksowa guma, chociaż to miękki dżins. Prawie czuję jak skóra boli mnie od przylegającego materiału. Czarny t-shirt nie jest taki zły, gdyby nie ciężka, skórzana kurtka na moich ramionach. Jest mi w niej piekielnie gorąco i nie mogę przestać myśleć o ciężarze na barkach. W dodatku niebotycznie wysokie szpilki obcierają mnie w kostki. W tej chwili chętnie wypiłabym kolejną kawę.
- Więcej uśmiechu, gwiazdko - doradza fotograf a ja ukradkiem przewracam oczami. Dostosowuję się do jego zaleceń i obdarzam obiektyw delikatnym uśmiechem. 
Myślami jestem daleko stąd, oczami wyobraźni widzę czekoladowe tęczówki, prosty nosek i pełne usta. Co się ze mną dzieje? Mój wzrok jest pusty, czuję to, i dlatego wiem, że zdjęcia nie wyjdą najlepiej. Ale nie mogę przestac myslec o telefonie, którego powinnam się spodziewać. Muszę doprowadzić tę sprawę do końca.

Późnym popołudniem wraz z Louisem roznosimy po mieście towar. Od kilku znajomych dowiedziałem się, że od paru dni mamy całkiem niezłą konkurencję na rynku i powinnismy przecenić trochę to, co mamy. Oczywiście, że odmówiłem. Od dzieciaka dobrze się targowałem i żaden frajer nie sprzątnie mi mojej posady. Poza tym nie mam wyjścia, bo w jak najszybszym czasie potrzebuję jak największej kasy. Mój ojciec z całą pewnością nie przestał czekać. Powtarzam sobie, że jeszcze trochę, jeszcze trochę męczarni i pozbędę się go ze swojego życia, zajmę się sobą i pozwolę rodzinie na normalne życie, bez kuli u nogi.
Po zaliczeniu kilku klientów, postanawiamy wstąpić na kawę bo dosłownie podamy z nóg. To może się wydawać taka lekka praca i szybki zarobek, ale to wcale nie jest takie proste. Najgorzej jest wtedy, kiedy jakis ćpun żebrze o dodatkową działkę a ty wiesz, że musisz mu odmówić albo odbije się to na tobie i twoich zarobkach.
- Dwa razy średnia Mocca z cremem, proszę - zamawia Louis i grzecznie uśmiecha się do kelnerki. Myśle, że chętnie zaciągnąłby ją do łóżka. Dziewczyna baźgra w notesiku, unosi długopis w naszą stronę i z błyskiem w oku pyta:
- Jeszcze wasze imiona - ukazuje rząd białych ząbków z uroczą przerwą między jedynkami. Swoją drogą jest naprawdę śliczna, ma bardzo nietypową urodę. Ciemne oczy, drobna twarzyczka i burza gęstych, brązowych włosów. Jest też zabawnie niska i drobna, ma może ze sto pięćdziesiąt centrymetrów. 
- Louis - mówi mój przyjaciel i po chwili wskazuje palcem na mnie - i Zayn - dodaje. Szatynka skina lekko głową z przyjaznym uśmiechem przylepionym do twarzy i odwraca się na pięcie, znika za ladą. Prawie padłem, bo Louis nieprzerwanie gapił się na jej tyłek.
- Przystopuj stary, bo zaraz ją zgwalcisz - mamroczę i przewracam oczami. Lou czerwieni się od szyi po same uszy i udaje, że szuka czegoś w menu. Rozbawiony sięgam po telefon i przeglądam nowe wiadomości i nieodebrane połączenia. W katalogu przychodzących zauważam powiadomienie od mojej matki. Szybko czytam tekst i odpisuję kilkoma słowami. Przecież wiedziałem, że po moim wyjeździe ojciec znów zacznie robić swoje i wcale nie obchodzi go to, że w większej części wyjechałem dla niego.
- Dla Louisa i Zayna - śliczna kelnereczka pojawia się przy naszym stoliku i wręcza nam zamówienie. Lou płaci o kilka drobniaków za dużo i zadowolony z siebie uśmiecha się do dziewczyny. Laska pewnie nie zarabia za wiele bo te kilka groszy niezmiernie ją cieszy i uchachana odchodzi do baru, a Louis ponownie lustruje wzrokiem jej pośladki.
- Moje imię wypowiedziała jako pierwsze - szczerzy się jak głupi i wypina dumnie klatę w przód. Nie chce mi się uświadamiać go o zwyczajnym przypadku i braku głębszego znaczenia i pozwalam mu nacieszyć się chwilą. Niech chociaż ten jeden raz czuje się lepszy ode mnie.

- Byłaś bardzo dobra, naprawdę - oznajmia fotograf i tymi słowami kończy sesję zdjęciową. Oddycham z ulgą bo jestem zmęczona jak cholera. Zużyłam chyba całą energię i ani mi się śni wdawać w jakiekolwiek rozmowy z Willem, chociaż widzę że aż go nosi żeby zamienić ze mną dwa słowa na osobności.
- Pozwól teraz, że zrobimy poprawki kilku zdjęć na których twój wzrok jest nieobecny i jesteś wolna - zamieram słysząc zdanie fotografa i wpatruję się w niego z otwartą buzię. Jesteś profesjonalistką, Cara. Dasz radę. W koncu to twoja wina, to ty nie mogłaś się skupić i myślałaś o niebieskich migdałach, zamiast dobrze wykonać swoją prace. Will miał racje mówiąc, że rozkojarzenie to dla modelki najgorsza rzecz.
Podnoszę rękę ku górze oznajmiając krótką przerwę i schodzę ze stanowiska. Szklanka zimnej wody działa na mnie naprawdę kojąco, czuję się prawie dobrze. Chwytam swój telefon i sprawdzam wiadomości. Niestety nic ważnego. Mówiąc ważnego mam na myśli jakikolwiek znak od Zayna, dziś mieliśmy spotkać się i objaśnić pewne sprawy. Cholera. Na moment siadam w niewielkim fotelu i czekam na kogoś, kto ma się mną zająć. Chwilę później przychodzi do mnie jeden z mężczyzn pracujących przy barze i z uśmiechem rzuca:
- Potrzebujesz czegoś? Szczerze mowiac wygladasz na kogos, kto naprawdę potrzebuje kawy. - chichocze i przygląda mi się z troską. Na plakietce ma napisane "Richard" i jest bardzo przystojny. - Tak się składa, że robię najlepszą latte, madame.
Prawie kończymy naszą zmianę, pogoda jest całkiem w porządku. Louis kroczy obok mnie i wesoły jak nigdy opowiada mi o swoich planach na poznanie tej dziewuszki z kawiarni. Slucham go jednym uchem bo średnio obchodzi mnie jego plan na poderwanie jakiejś tam ślicznotki. Przecież to zwykła dziewczyna. Przecież nie jest wyjątkowa, jest normalna. Takich jak ona spotykałem tuziny. Nothing special.
- Bo, no wiesz - ględzi Lou i wszystko gestykuluje mi dłońmi, żebym przypadkiem źle nie zrozumiał. W takich chwilach zdaje sobie sprawę jak bardzo się różnimy. On jest taki... Uśmiechnięty. Żywy. - Gdybym od razu zapytał o jej imię to nie wyglądałoby dobrze. Dlatego jutro tam wstąpie, wiesz, na kawę.
Powtarzam "tak, jasne", "pewnie" ale nie obchodzą mnie jego rozterki. Wyciągam iPhona z kieszeni i znów sprawdzam połączenia. Faktycznie, matka nie mogla się do mnie dodzwonić. Zauważam też jedno nieodebrane od Jusa, ciekawe o co chodzi. Zjeżdżam niżej, obcy numer? Wchodzę w szczegóły. Jasna cholera. Na śmierć zapomniałem o pogadaniu z tą modeleczką, która dzwoniła do mnie kiedy nie byłem w stanie rozmawiać. Z tego co pamiętam chciała spotkac się wieczorem, ma mój zegarek... Czy to naprawdę może potoczyć się tak... Łatwo? Jego własna dupa zwróci mi zegarek? Nie jestem pewien czy to nie jest podstęp.
Zapisuję ją w kontaktach. Pamietam nazwisko: Delevingne. Imię... Pieprzyć to. Samo nazwisko starczy, i tak więcej nie będzie mi ten numer potrzebny. W końcu to światowa modelka, prawda? 
- Zayn! - Louis drze mi się do ucha i sprawia, że moja pięść automatycznie wędruje do jego twarzy. Zatrzymuję ją kilka milimetrów od jego nosa i zamieram, bo klne się na Boga, nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło.
- Ja... - zaczynam, potwornie mi głupio. Louis jest blady i przestraszony moim zachowaniem. Przecież... Przecież bym go nie uderzył. - Wybacz - mruczę i odchodzę do przodu. Czyli standardowo, bez tłumaczeń. 
- Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś zadzwonił do Jusa - mruczy Lou, a ja mam wrażenie, że imię naszego przyjaciela nie chciało przejść mu przez gardło. Co z nim nim nie tak? - Mi zablokowali konto, więc dzwoń.
Wzruszam ramionami i wybieram numer Biebera. Przyciskam zieloną słuchawkę i czekam, aż odbierze. Zamiast jego głosu słyszę gdzieś z niedaleka znajomy dzwonek telefonu Justina. Spoglądamy na siebie zdziwienia, zza rogu pokazuje się nam "ta" twarz, a po chwili jego głos w słuchawce:
-  Załatwiałem sprawy, mam niespodziankę. Przebierzcie się w wygodne ciuchy, spotkamy się na dworcu Harlem Street.

Nie wierzę, że za oknem powoli robi się ciemno. Ja prawie kończę pracę; Will okazał się tak "kochany", że załatwił mi dodatkowe zdjęcia do kilku zwykłych magazynów. W międzyczasie wyskoczyłam na obiad w pobliskiej knajpie - uwielbiam meksykańskie jedzenie. Nie mogłam odmówić dodatkowej pracy, więc przyjęłam ofertę i w ten sposób spędziłam zasadniczo cały dzień na sesji. 
Robi mi się słabo od nadmiaru wisiłku. Jedynym plusem tych dodatkowych zdjęć jest to, że moglam zostać w tym samym stroju; to zwyczajne babskie czasopisma, więc sam mój występ w ich gazetach jest dla nich zaszczytem. Will prawdopodobnie jest z siebie dumny za wyznaczenie mi takiej "kary". Teraz jestem prawie pewna, że o czymś wie. Czy o zegarku, czy dzwonieniu do Zayna, może wypuszczeniu ich z piwnicy, może udzieleniu na imprezie... Każda z tych rzeczy była zła, ale warta swojej ceny. Tak staram to sobie wytłumaczyć, kiedy nachodzą mnie wątpliwości.
- Okej moi drodzy, ostatnia przerwa, kilka fotek przy innym oświetleniu i się żegnamy - oświadcza fotograf i skocznie odchodzi od swojego sprzętu. Zmęczona i zdenerwowana idę w stronę sofy, po drodzę biorę kolejną kawę w plastikowym kubku i siadam, mam dość. Kątem oka spostrzegam Williama; gapi się na mnie jak wściekły lew, aż kieruje się w moją stronę. Wiem, że nie może odstawić szopki; nie przy tych wszystkich ważnych i mniej ważnych ludziach. Spuszczam wzrok, bo William nie pozwala, żebym za dlugo na nie patrzyła. Drażni go to.
- Chyba musimy sobie coś wyjaśnić - stwierdza i siada obok mnie. Czuję napięcie między nami, jest prawie że namacalne. Serce od razu przyspiesza mi do setki, jednocześnie jestem przerażona i wkurzona. 
- Jestem w pracy, Will - szepczę, mój głos drży i jestem bliska płaczu, chcę powstrzymać to za wszelką cenę ale nie potrafię, ten człowiek za bardzo mnie przeraża. - Możemy porozmawiać w domu? - dodaję ze spuszczoną głową i automatycznie żałuję tego, co zrobiłam.
- Och, w domu? - jego głos jest przesiąknięty jadem, ale zachowuje spokoj. Zawsze wie jak stworzyć przy ludziach pozory, nigdy nie daje się ponieść emocjom. - W domu, słoneczko, porozmawiamy inaczej. Będziesz mnie prosić, błagać na kolanach, żebym dał ci jeszcze jedną szansę - mówi cicho, tak cicho, że ledwie słyszę. Chce mi się płakać, ryczeć jak małe dziecko. Chcę przeprosić, chcę to naprawić, naprawdę... Will nachyla się do mnie i przez myśl przechodzi mi że zaraz mnie uderzy, chociaż jeszcze nigdy nie podniósł na mnie ręki. Odgarnia moje włosy za ucho i szepcze prosto w nie: - Bo wiesz, słonko. Mogę zniszczyć cię w każdej chwili.
Nie mogę oddychać. Will głaszcze mnie po włosach i przeczesuje je palcami. Nie potrafię się opanować, dłonie trzęsą mi sie jak u alkoholika. Chcę przeprosić, zacząć krzyczeć, płakać. Dlaczego to zrobiłam? Przecież wiedzialam, że Will dowie się prędzej czy później, że zostanę ukarana. Boli mnie brzuch, wszystko wiruje. 
- Teraz grzecznie wyjaśnisz mi, dlaczego - do jasnej cholery - dzwoniłaś do tego degenerata? 
Zamieram. Mimowolnie przypominam sobie naszą rozmowę przez telefon, jego chrypkę w głosie i dziwną nieobecność. Bliskość, kiedy przycisnął mnie do drzwi pod budynkiem, głębia jego oczu i aura wyzwolenia, która go otacza. 
I jego niezależność. Jego bunt. On robi co chce, kiedy chce, nikt nie ustala mu życia. Jest wolny. Zaciskam pięści, paznokcie wbijają mi się w wewnętrzną część dłoni. Chociaż raz, Cara. Raz postaw na swoim i pokaż, że się nie boisz. Jestem przerażona, ale... 
- Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć - mówię głośno i wyraźnie. Prawie słyszę swoje serce, bije jak szalone. Will zamiera i wpatruję się we mnie z niedowierzaniem, jeszcze nie dotarły do niego moje słowa. Wstaję z sofy, porywam swoją kawę, torebkę i pewnym krokiem idę w kierunku drzwi.
- Wróć się! - krzyczy za mnę, a ja w pewnej chwili mam ochotę zawrócić, przepraszać i płaszczyć się przed nim. Trzymam się swojej decyzji resztkami silnej woli i wychodzę z pomieszczenia, trzaskając mocno drzwiami. Z torebki wyciągam telefon i aż otwieram buzie. Wiadomość. 

Harlem Street jest jedną z najpaskudniejszych dzielnic w Nowym Jorku. Śmierdzi gównem i biedą, dookoła latają brudne dzieciaki w podartych szmatach. Nie rozumiem dlaczego Justin kazał nam tu przyjechać. 
Stajemy z Louisem na środku dworca i staramy się nie patrzeć na te paskudne dzieciaki pod ścianami, z zaćpanymi oczami i z brakiem energii do życia. Kilka razy wyglądałem podobnie, ale życie nauczyło mnie jak o siebie zadbać i wychodzić z takich sytuacji z podniesioną głową.
- Nadal tego nie rozumiem - mruczy Lou, w jego spojrzeniu widzę współczucie i żal, kiedy przed nami dziewczyna o kilka lat młodsza wybiera resztki ze śmietnika. Mnie dotyka tylko obrzydzenie i wstręt.
Czekając na Biebera przechadzamy się po dworcu. Czymś okrutnym zdaje się być to, że między nami przechodzą naprawdę dziani ludzie; faceci w drogich garniakach z walizką w ręku. Każdy z nich widzi tych pogubionych nastolatków, ale żaden nie reaguje. Kilku prosi ich o kilka groszy na jedzenie, ale odpychają ich i ocierając dłonie o chusteczkę, uciekają. Wiadomo, że te zapchlone kundle same zeszły na taką a nie inną ścieżkę, ale mimo wszystko... Nieważne. 
Louis siada na ławce, ja odpalam papierosa i sięgam po telefon. Justin właśnie napisal, że lada moment bedzie. Świetnie, bo nie chce mi się czekać, zwłaszcza że nawet nie wiem dlaczego nas tu zaciągnął.
Muszę zadzwonić do matki, kiedy znajdę czas. Odkąd wróciliśmy do mieszkania jeszcze nie znalazłem chwili żeby z nią porozmawiać. Mam nadzieję, że nic nie stało się jej, czy tym bardziej moim siostrom. Zostaje jeszcze telefon do Delevingne... W sumie, mogę to zrobić teraz. Dowiem się w czym rzecz, dlaczego chce dla mnie zaryzykować i skąd wziął się ten pomysł. Myśl o odzyskaniu zegarka bez zbędnego wisiłku napaja mnie optymizmem na dalszą część mojego życia, bo to jeden problem z głowy. 
Mamroczę do Louisa, że mam pilną rozmowę z rodziną i odchodzę na bok tak daleko, żeby mnie nie słyszał. Stoję. Ludzie wokół mnie przechodzą w popłochu, jedni biegną, inni kroczą szybkim tempem, żeby zdążyć na pociąg. W oczy rzuca mi się ciemnowłosa nastolatka, chyba trochę młodsza ode mnie. Ma w sobie coś dziwnego, jest niska i bardzo ładna, mam wrażenie, że już gdzieś ją spotkałem. Nie wygląda, jakby śpieszyła się do odjazdu; szuka swojego miejsca i rzuca na około niepewne spojrzenia, ktoś co chwila szturcha ją ramieniem.
Na moment odrywam od niej wzrok żeby spojrzeć, czy Lou dalej czeka na swoim miejscu, ale kiedy znów spoglądam tam, gdzie przed chwilą ją widziałem - już zniknęła. Chwilę rozglądam się po dworcu ale nigdzie nie moge jej znaleźć.
Wracam do swojego telefonu. Nadal nie wiem od czego zacząć. Zadzwonię, i co jej powiem? "Hejka, tu koleś od zegarka, spotkajmy się na kawie?". To brzmi idiotycznie. Poza tym, nie mam dziś za bardzo czasu, Justin gdzieś nas ciągnie.
- Malik! - odwracam się, w tłumie ludzi ciężko dostrzec kogoś znajomego. Pomiędzy różnymi twarzami w koncu dostrzegam buźkę Biebera i idę w jego stronę. Louis jest już przy nim, nareszcie się pojawił. Wygląda dość dziwnie; to znaczy, inaczej niż zawsze. Ma dość wąskie, jak na niego, spodnie, które wyglądają na dość wygodne, obcisłą koszulkę i prawdziwą skórzaną kurtkę. Z twarzy nie schodzi mu cwaniacki uśmieszek i błysk zadowolenia w oczach. Co on knuje?
- Chodźcie, szkoda czasu na gadanie. Jak zobaczycie co dla was mam, to nogi się pod wami ugną, obiecuję. To taka niespodzianka i prezent za to, że ściągnąłem kłopoty. I zaspokoje waszą ciekawość: tak, to nielegalne, niebezpieczne i diabelsko dobrze płatne.
Uśmiecham się jednym kącikiem ust i szybko tworzę wiadomość w telefonie. Skoro to tak świetna sprawa, jak mówi Justin, to ta panienka może poczekać z rozmową i zegarkiem do jutra. Wiem, że umowa była na dziś, ale wyszło jak wyszło. W okienku wiadomości wpisuję szybko kilka słów na wytłumaczenie i dumny z siebie kroczę za Bieberem. 

Wiatr smaga mi lekko twarz, włosy rozsypują mi się po policzkach. Czuję dziwnie, kiedy przemierzam ulice jak modelka prosto z wybiegu, w najnowszych ubraniach prosto z magazynu, w pełnym makijażu i wystilizowanych włosach. Nie chciałam robić takiego wrażenia na Zaynie, ale nie mam wyboru. Jestem zdeterminowana i nic nie mogło dać mi lepszego kopa, niż sprzeczka z Williamem.
Wchodzę na stację, kupuję bilet i próbuję nie zwracać na siebie uwagi. Na szczęście jest już dość ciemno, więc - mam nadzieję - nikt mnie nie pozna. Mój pociąg ma być za niecałe pięć minut. 
Trzęsę się na całym ciele. Nie wiem czy z zimna, bo wiatr jest już naprawdę chłodny, czy z emocji. Wciąż na nowo odtwarzam sytuację z Willem; jego groźby, ten paskudny głos i w końcu moje sprzeciwienie. Przeraża mnie myśl, że teraz nie wiem co się ze mną stanie. Wyjadę? Porzucę marzenia? Niby na co, dla czego i dla kogo? Nie mam nic poza karierą i Willem, a rodzice byliby zawiedzeni moim powrotem - w końcu mialam być ikoną mody. Will mnie nie zostawi. Zabierze mnie spowrotem do siebie, ale nie da mi spokoju. Będzie gorszy, będzie mniej czuły i bardziej natarczywy w pewnych sprawach. I to wszystko jest moją winą.
Pociąg zwalnia na torach, aż całkiem się zatrzymuje. Na peronie czeka tylko garstka osób, wsiadam wraz z nimi do środka i zajmuję jedno z wielu wolnych miejsc siedzących. Na szczęście nikt nie zwraca na mnie uwagi, a w przedziale jestem tylko z jakąś ciemnoskórą kobietą. 
Oddycham głęboko i zamykam oczy. To już się dzieje. Zdecydowałam i naprawdę jadę na to cholerne Harlem. Chociaż Zayn nie napisal, że chce się spotkać, chociaż wyraźnie dał znać, że dziś nie ma możliwości na rozmowę, to już za późno. Kiedy wychodziłam z sali byłam pewna swojego, więc teraz nie zawrócę, nawet jeśli miałoby się okazać, że Malik totalnie mnie oleje i nie będzie chciał rozmawiać. Nie wiem czy byłabym zaskoczona, albo zdziwiona. Nie jestem z jego świata, nie mamy o czym rozmawiać.
- Następna stacja: Harlem - dworzec centralny 


1 komentarz:

  1. Jeju. Nareszcie Cara poznaje naturę Willa. Z jednej strony dobrze, że mu się postawiła, jednak z drugiej nie wiadomo co może ją czekać. Jestem strasznie ciekawa co takiego Bieber wymyślił i czy Malik spotka sie z dziewczyną. Lou nakręcił się na tą kelnerkę - moze wyjdzie coś z tego ciekawego. Ciekawe po co wydzwania mama Mulata. Nie dziwie się modelce ze nie umiała pracować Zayn, William, zegarek. Nie mogę sie doczekać następnego rozdziału, w którym mam nadzieje ze się spotkają. Buziaki

    OdpowiedzUsuń