Wzmaczniacze dają z siebie wszystko, ziemia pod naszymi stopami podskakuje rytmicznie, prawie nie słyszę własnych myśli; jest świetnie.
Nawet ludzie wydają się całkiem w porządku, chociaż nikt się za dobrze nie zna - to typowa mieszczańska imprezka, na której pojawiają się wszyscy chętni, bo im więcej osób, tym lepiej.
- Blondyna po lewej i ruda przed nami, mmm - mruczy Justin, dokładnie lustrując wzrokiem swoje nowe ofiary. Przyglądam się jasnowłosej na lewo. Nie jest taka zła, ale nic specjalnego. Nie ma wyraźnych, kocich oczu, delikatnego noska, subtelnie wykrojonych, pełnych ust i naturalnie jasnych, długich włosów, idealnie komponujących się z lazurowymi tęczówkami... Momencik. Że co, kurwa?
- Tak, jest niezła i ma przyzwoity tyłek - mamroczę, bo nie wiem co we mnie wstąpiło. Czy ja naprawdę przed sekundą opisałem urodę panienki gościa, który zakosił mi zegarek? Tej nadętej modeleczki z bajkowego świata mody i pieniążków? Odsyłam to w zapomnienie, to pewnie błąd w myśleniu spowodowany niedoborem procentów we krwi; podnoszę plastikowy kubek i upijam potężny łyk piwa.
Louis wlasnie umawia się z jakąś Angie (wygląda jak typowa Angie, więc pewnie ma tak na imię), ale ta laska w ogóle nie jest w moim typie. Właściwie, nie ma tu żadnej dziewczyny, która wpadłaby mi w oko. Rany, dobija mnie fakt, że z każdym spojrzeniem na obojętnie jaką dupę, automatycznie porównuje ją do Delevingne. Zapamiętałem jak ma na nazwisko, kiedy wychodziliśmy z Louisem od tego kolesia, co mu dragi opchnęliśmy. Poza tym, po co w ogóle konfrontuję te nieznane kobiety z "nie znam imienia" Delevinge? Przecież w normalnym świecie nie spotyka się modelek, z którymi można zaliczyć jedną noc, ani umówić się na randkę, dlatego powinienem zadowolić się towarem, który jest na imprezie. A jeszcze inny "towar" znacznie mi to polepszy.
- Co, stary? Po jednej, czy po dwie? - mruczy Justin i wyciąga z kieszeni luźnych spodni przeźroczystą folijkę z białym, skruszonym proszkiem. Och, co za przyjemny widok! Prawie czuję, jak energia pobudza moje mięśnie. Przez ostatni brak czasu dlugo niczego nie brałem... Mówiąc dlugo, mam na myśli jakiś tydzień.
- Dwie - odpowiadam, nie mogąc przestać się uśmiechać. No jak Boga (nie) kocham, to jest jedna z najlepszych rzeczy w moim życiu i kocham ją z całego serduszka. Kokaino, moja miłości.
Idę z Justinem do kibli w pobliskim budynku; Lou dał znak, że jest zajęty i nie może iść z nami. Wchodzimy do jednej kabiny, zamykamy drzwi i Justin zaczyna przydzielać równe kreski na podstawce do papieru. Po krótkiej chwili pochyla się i mocno pociąga nosem, powtarza tą czynność raz jeszcze. Z uśmiechem odchodzi w tył i podpiera się o chłodne kafelki, ma zamknięte oczy. Szczerzę się i pochylam nad podstawką... Dawno nie robiłem tego z Justinem. Przytykam jedną dziurkę nosa palcem, i nie za szybkim ruchę sunę nosem wzdłuż białej lini, czuję, jak proszek drażni błony. To samo robię z drugą kreską i odskakuję do tyłu, ocierając resztki spod nosa. Parskamy cicho śmiechem i wracamy spowrotem na imprezę, teraz będzie ciekawiej.
Kiedy dochodzę na miejsce, powoli odczuwam efekty haju, z każdą sekundą mocniejsze. Kocham ten stan, kocham. Zastrzyk energii pobudza moje żyły, spoglądam na nadgarstki; nabrzmiałe, wypukłe linie i lekko drżące dłonie. Mam ochotę biegać, skakać i pieprzyć - po tym zawsze jestem pobudzony jak cholera. Kolejna noc skończy się przygodnym seksem, ale nie ma w tym nic złego, prawda?
Opuszczam Justina i podchodzę do grupki dziewcząt stojących pod drzewem. Piją piwa, są całkiem ładne i wszystkie mają słodkie tyłeczki. Uśmiecham się i pewnym krokiem wchodzę w ich towarzystwo; na haju zawsze czuję się jak mistrz, zwłaszcza w relacjach z innymi ludźmi. Ha, jestem Zayn Malik. Żadna mi się nie oprze. Wesoły i pełen euforii zagaduję, zadowolony, że wszystkie pary oczu skierowane są w moją stronę.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - mój głos jest lekko zachrypnięty, ale dziewczyny szczerzą się jak tylko mogą, więc chyba wszystko gra. Zarzucają włosami, trzepoczą rzęsami. W zasadzie każda z nich jest ładna i urocza, ale tylko jedna ma wszystko co potrzebne; fajne cycki, dobry tyłek i ładniutką buzię. To brunetka, ma włosy do ramion i będzie wyglądać naprawdę słodko, kiedy zacznie dochodzić krzycząc moje imię.
Vi jest prześliczną dziewczyną i na całe szczęście w żadnym stopniu nie przypomina Williama. Nawet z wyglądu; ma mały nosek, brązowe oczy, jasnobrązowe włosy i dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiecha. Jest też bezinteresowna i miła, dlatego Will tak bardzo boi się o jej karierę, bo w zawodzie modelki nie ma miejsca na bezinteresowność i bycie szczerze miłym. W ten sposób można łatwo zostać wykorzystanym, a Vi jest odrobinę naiwna i lekkomyślna.
- Zdążyłam zapomnieć jak śliczny jest wasz dom - mówi z uśmiechem, kiedy wchodzimy do środka. Jak się okazało, William nie wrócił jeszcze do domu, co za ulga. Zapraszam Vi do salonu i maszeruję po jakieś przekąski. W kuchni zabieram karmelowe ciastka oraz dzbanek soku pomarańczowego, wszystko odkładam na stoliku przy sofie. Fakt faktem, dom jest naprawdę piękny, ale nie podoba mi się słowo "wasz", przecież to posiadłość Willa, ja tu tylko zamieszkuję, przez jakiś czas.
- Gdzie byłaś? - pyta szatynka, a ja wybałuszam oczy, bo już dawno zapimniałam jak się kłamie. Jąkam się kilka razy i chociaz wiem ze musze cos wymyślić, nic nie przychodzi mi do głowy. Vi parska śmiechem i kręci głową: - Nie bylo pytania - śmieję się razem z nią, ale jestem cala spięta. Tak zawsze jest przy Barbarze, bo jest siostrą Willa i nigdy nie wiem, czy nie powiem dwóch słów za dużo, przecież to jej starszy brat i wszystko może mu wygadać.
Wzdycham i nalewam sobie oraz jej soku, chce już skończyć to spotkanie i zrobić to, na co jestem już gotowa - porozumieć się z Zaynem. Z kilku powodów, i wcale nie chodzi o to, że jest w nim coś, co mnie oasjinuje; może ta wolność, którą ma, może ten świat, może fakt, że jest przystojny i niezależny. Po pierwsze, chcę zwrócić mu zegarek. Prawdopodobnie jest to jakaś pamiątka rodzinna, pewnie cenna mu rzecz i wiem, że czułabym się strasznie, gdyby zniknął naszyjnik mojej babci, który podarowała mi na łożu śmierci. Po drugie, chcę dowiedzieć się prawdy. Jak to wszystko się potoczyło, podczas bójki pod schodami. Chcę tego wiedzieć nawet, jeśli to Will okaże się winowajcą. Nawet, jeśli prawdą będzie to, że zamknął ich dwójkę w piwnicy i skazał na męczarnie. Dlaczego? Mam prawo wiedzieć, z kim mieszkam od trzech miesięcy, z kim sypiam i komu pozwalam się dotykać, kogo jestem zmuszona zaspokajać. Po trzecie, może Zayn wyjaśni mi o co chodzi z aktami, które znalazłam, dlaczego jest powiązany z Bieberem i dlaczego w tych papierach znajdują się również ich ojcowie. Po czwarte, chcę go ostrzec. Może nie powinnam, bo to on okaże się tym złym (na jakiego z reszta wygląda), ale czuję, że tak powinnam. Słyszałam Willa, jego współpracowników. Ciągle śledzą Zayna i jego kolegę, zapewniali przecież, że teraz nie uciekną. On musi o tym wiedzieć, bo jeśli zabraża mu niebezpieczeństwo a ja nic z tym nie zrobię, chociaż mam okazję temu zaradzić, będę czuła się paskudnie.
- Cara, jak poszedł ostatni pokaz dla Victoria's secret? Na czasopismach wygląda to wspaniale.
- Fantastycznie - to był ten dzień, kiedy ujrzałam Willa z pobitą twarzą. Wcale nie było mi przykro, choć wiedzialam, ze sprawia mu to ból. Mnie też boli, kiedy zmusza mnie do tego, czego nie chcę.
- Taak, tak myślałam - śmieje się i spuszcza wzrok - Bardzo chcialabym wystąpić w tym pokazie, ale Will jest przeciwny. Chyba dostaje szału, kiedy projektanci robią na mnie przymiarki. Ostatnio wściekł się o dziennikarza, który stał za blisko mnie. O ciebie też jest taki zazdrosny?
- Rozumiem cię doskonale. Tak, jest - odpowiadam zgodnie z prawdą. William ma obsesję na moim punkcie i chcialby, żebym była jego własnością, jego zabawką. Przeraża mnie to, jak wiele innych rzeczy z nim związanych. Wiem, że musi tak być i że jest to moja wina, ale czasem chcialabym poczuć się wolna. Żyć chwilą, bawić się i nie musieć robić wszystkiego jak na zawołanie.
- Och - rzuca Vi i wstaje z sofy, gapiąc się na okno. Przez jej twarz przechodzi mieszanka strachu i przygnębienia, siada spowrotem obok mnie a ja słyszę warkot silnika. - William wrócił.
Niebo robi się ciemne, efekty działania mojej białej przyjaciółki są teraz maksymalnie mocne. Jest mi świetnie, bawię się zajebiście. Przy muzyce raniącej bębenki uszne nikt nie rozmawia, wszyscy szalejemy na środku ogrodu. Justin zniknął gdzieś ze swoją zdobyczą, ja zabawiam się z Danielle tańcząc; jej dotyk działa na mnie trochę za bardzo, po pobudzony przez narkotyk, nawet po dotknięciu jej brzucha przechodzą mnie dreszcze i mam już ochotę zrzucić z niej ubrania, ale czekam jeszcze chwilę, bo Danielle jest trochę nieśmiała, ale alkohol robi już swoje.
Świat wokół mnie wiruje raz po raz, wydaje mi się, że skaczę pod samo niebo. Mam humor na świecie i po prostu nie potrafię się niczym przejmować; nie obchodzi mnie okropny stan w jakim będę jutro rano, ani skradziony zegarek, hajs który muszę zarobić i wiele innych rzeczy - mam to wszystko w dupie.
Danielle obejmuje mnie i wiesza ręce przy moim karku. Sunę dłońmi po jej gładkich plecach i w końcu mocno chwytam za jędrne, wyćwiczone pośladki. Oblewa ją lekki rumieniec, więc zawstydzam ją jeszcze bardziej i wpijam się w jej delikatne usta. Czuję jak szybko bije jej serce, całuje lekko i przyjemnie. Cholera, chyba będę ją pieprzył calutką noc.
- Bardzo dobrze się z tobą bawię, Zayn - wyjaśnia cichutko, przez muzykę i hałas naprawdę ledwie ją słyszę. Przytula się do mnie, jej dorodny biust ugniata mnie w klatkę piersiową... Całuję ją po odsłoniętych kawałku ramion, dłońmi ugniatam jej tyłek, jęczy mi dyskretnie do ucha. Mam wrażenie że jeszcze jest cnotką, bo wstydzi się spojrzeć mi w oczy. Uwielbiam wprawiać kogoś w zakłopotanie, więc odejmuję jedną ręką i powoli wsuwam ją między szczupłe nogi Danielle. Cała sztywnieje, i mimo procentów we krwi, chowa głowę przy moim ramieniu. Och, jak uroczo. Otwartą dłonią masuję jej skarb pod spódniczką, słyszę jak wzdycha mi przy uchu. Jej majtki momentalnie robią się mokre, zadowolony z siebie podważam lekko materiał bielizny i prawie czuję jej rozgrzaną skórę, ale wtedy odzywa się mój telefon i chociaż nie wiem jak bym chciał, wibracje w kieszeni są zbyt przekonujące i przepraszając nową koleżankę odchodzę spory kawalek, by cokolwiek słyszeć.
W salonie rozprzestrzenia się zapach męskich perfum, kiedy Will wchodzi do środka. Jest w złym humorze, potrafię ocenić to na pierwszy rzut oka. Rzuca jakąś walizkę na sofę, podchodzi do mnie i całuje w policzek. Uśmiecham się "pogodnie", rodzeństwo przytula się serdecznie, chociaż Vi wcale nie wygląda na zadowoloną.
- Dwie najpiękniejsze kobiety, nie licząc naszej przyszłej córki - uśmiecha się i już spokojniej niż na początku idzie do kuchni. W myślach przetwarzam jego słowa, od których robi mi się niedobrze. Rozmawialiśmy juz z Willem na ten temat, chociaż to on go zawsze zaczyna. Wykręcam się, a kiedy nie daje mi spokoju odpowiadam coś w stylu, że może kiedyś będziemy mieć jego wymarzoną córeczkę. Wiem w co się pakuje wypowiadając takie słowa, ale on stawia mnie w sytuacji bez wyjścia, bo gdybym wyraźnie powiedziala "nie", zacząłby robić się nieprzyjemny. Koniec końców William oznajmia, że jeśli chcemy spłodzić kiedyś dzieci, musimy zacząc się kochać. Wtedy przechodzą mnie dreszcze, uciekam z byle pretekstem do łazienki i siedzę sama ze łzami w oczach, bo naprawdę nie chce, żeby to kiedykolwiek się stało.
- Opowiadaj Vi, skarbie, jak w domu - mówi Will, przysiadając się do nas i pijąc mrożoną kawę w kubku. - Między rodzicami wszystko w porządku? Jak wrócisz możesz przekazać, żeby powoli przygotowywali się na zostanie dziadkami.
- Co? - rzuca Vi, najpierw zaniepokojona, później - po spoglądnięciu na Willa - uradowana. - Jesteś w ciąży, Cara?
Mam ochotę parsknąć im wszystkim śmiechem prosto w twarz. Co za brednie, rany boskie. Na cholerę William wygaduje takie bzdury? Wiem, że jest mu "wstyd jako mężczyźnie", już mi o tym opowiadał, ale nie powinien pleść byle głupot. Robi mi się niedobrze na samą myśl o dotyku Willa, a co dopiero... Za względu na wymogi, uśmiecham się przyjaźnie i najspokojniej jak potrafię odpowiadam:
- Nie, jasne, że nie - Vi wypuszcza głośno powietrze i wygląda, jakby spadł jej kamień z serca - Will lubi żartować.
Nikt więcej się nie odzywa. Pan Palvin unosi brwi i z miną "i tak będzie tak, jak ja tego chce" popija kawę. Zazdroszczę Vi, że za chwilę opuści ten dom i pojedzie daleko od Willa. Cholera, mam potworny zamęt w glowie. Z każdym dniem jest coraz gorzej, Jego obecność przyprawia mnie o mdłości, nie chcę dłużej takiego życia. Chcę jakiejś zmiany, czegoś zupełnie innego. Wolnego od Willa, jego szantażu i bycia maskotką.
- Będę się powoli zbierać - mówi Barbara, spogląda za okno. Robi już się ciemno, wady tej pory roku. Uradowana, że w końcu będę mogla zająć się sobą, wstaję z kanapy razem z Vi.
- Odporowadzę cię pod dom i poczekamy na taksówkę - oznajmiam i biorę szatynkę pod rękę. Żegna się z bratem, który sam w sobie wygląda na zadowolonego, że zajmuję się jego siostrą i jestem dla niej miła. To nie tak, że ja jej nie lubię; przeciwnie, po prostu nie wiem kiedy powinnam przy niej trzymać język za zębami.
Wychodzimy na dwór; powietrze jest dość chłodne, ale przyjemnie orzeźwiające. Kolejny wieczór spędzony w domu. Zdaję sobie sprawę, że jedyne imprezy na jakie wychodzę są tymi związanymi z modą, czyli nic innego jak gustowne i eleganckie spotkania, które nie powinny określać się mianem imprezy.
- Przyjemnie mi się z tobą rozmawiało - mówi Vi i przytula się do mnie, kiedy z oddali nadjeżdża wezwana taksówka. Od razu przypominam sobie o biednym wuju, który nadal przebywa w szpitalu. Nawet telefonowanie do lekarza niewiele da, bo przecież mówił, że da znać, jeśli Simon się przebudzi i będę mogla się z nim zobaczyć.
- Mi również - odpowiadam, a dziewczyna wsiada do środka. Całujemy się w policzek i chyba dobrze, że Will tego nie widzi, bo mógłby być zazdrosny nawet o to. - Jeszcze się zdzwonimy. Bezpiecznej drogi, Vi.
Macham jej na pożegnanie, taksówka odjeżdża. W porządku, jedna sprawa z głowy. Wyciągam iPhona z niewielkiej torebki, w której ukrywam zegarek. Na myśl o szale, w jaki wpadłby Will gdyby się o tym dowiedział, przechodzą mnie ciarki. Dwie nowe wiadomości od... Phoebe i Jo. Kurczę, dzwoniły do mnie już jakiś czas temu. Później do nich oddzwonię, teraz muszę zabrać się za ważniejsze sprawy. Matko, Cara, co się z tobą dzieje?
Wybieram się na maleńki spacer pod domem, odchodzę dalej, żeby nie bylo sposobności na podsłuch ze strony Willa. Wybieram na ekranie ostatnio zapisany numer, któremu nie nadałam nazwy. Przezorny zawsze ubezpieczony, a ja wolę dmuchać na zimne. Co by bylo, gdyby Will przypadkiem zobaczył kontakt pod nazwą: Zayn?
Przyciskam zieloną słuchawkę i przykładam telefon do ucha. Jeden sygnał. Serce bije mi bardzo mocno bo zdaje sobie sprawę, że robię coś złego. Od dawna jestem wzorowym przykładem młodej osoby i każde wykroczenie jest dla mnie... Tak stresujące. Boje się. Nie chcę mieć kłopotów, ale muszę tak postąpić; dla siebie. Drugi sygnał, ciekawe, czy w ogóle odbierze. Co mam mu powiedzieć? Czuję się podobnie, kiedy okłamałam Willa w sprawie pójścia do Pho bez jego zgody - nazmyślałam, że idę na zakupy z Vi. Wtedy zadzwonila do niego siostra z pytaniem czy wie, czemu nie odbieram. Pamiętam, że był bardzo zły i zdenerowował się, mówił o zaufaniu i o tym, że pomaga mi z gównem, w które się wpakowałem, a ja go okłamuję. Drżę, bo chce mi się płakać. W porównaniu do tej sprawy, wtedy to bylo nic.
- Um, slucham?
Cholera. Zamyśliłam się i odebrało mi mowę. Spokojnie, Cara, radziłaś sobie z dużo gorszym stresem i wychodziłaś z tego świetnie. Mów szczerze, prosto z mostu i tak, jak leży ci na sercu.
- ...Cześć, z tej strony... - urywam, bo w zasadzie nigdy się nie poznaliśmy i nie wiem, czy skojarzy mnie po imieniu bądź nazwisku. Wybieram to, co pierwsze przyszło mi na myśl: - Z tej strony dziewczyna gościa do zegarka. - staram się by mój ton głosu brzmiał jak najzwyczajniej i niedyplomatycznie, bo przecież ten chłopak jest z innego świata, i może ten sposób do niego przemówi lepiej niż oficjalny bełkot. Z słuchawki słyszę głośną muzykę i krzyczących ludzi. Pewnie jest na jakiejś imprezie, typowe. Nie wiem dlaczego, ale przechodzi mnie ukłucie zazdrości.
- Och, no proszę - ma zachrypnięty głos, nie wiem, może wydaje mi się, że dziwnie rozkojarzony. Nie słyszę, by był pijany, na szczęście. - I co księżniczka ma zamiar z tym zrobić? Wysłać mi zegarek pocztą?
Jest sarkastyczny i bardzo cwaniakuje. Spuszczam wzrok, może to nie był najlepszy pomysł. Może ma rację? Sama nie wiem, co chce z tym zrobić... Nie. Wcale nie, nie możesz nabrać się na jego gierki. Trzymaj się swojego planu, dziewczyno.
- Chcę się z tobą spotkać - oznajmiam. Nie obchodzi mnie jak zareaguje, wyznaczyłam sobie cel, i chcę go spełnić. Dochodzę do wniosku, że ten typ jest cholernie denerwujący, już mam go dość. - Masz czas jutro, najlepiej w okolicach wieczorowych? Zwrócę ci twoją własność w zamian za szczerość. To jak? - mówię wszystko na jednym wydechu i jestem z siebie dumna. Wieczór najlepiej mi pasuje, bo po południu mam zaplanowany obiad z Willem i jakimkś ważnymi ludźmi, a później muszę odwiedzić Pho i Jo, bo chyba wariują. Spodziewam się, że Zayn bardzo ucieszy się z mojej oferty, bo w końcu odzyska zegarek.
- Dla mnie gites - mamrocze bez większego entuzjazmu, jego głos brzmi dokładnie tak samo jak wcześniej. Wcale się nie ucieszył, generalnie nawet nie zareagował. Co z nim jest nie tak?
- Odezwę się jutro - warczę na szybko i rozłączam się prędko, bo już słyszałam jak mówi "spoko". Poważnie? Przecież niedawno bylo to dla niego tak ważne. Jestem oburzona, spodziewałam się milszej rozmowy i jakiegoś zainteresowania z jego strony. Ba, bylam pewna, że będzie mi wdzięczny, w końcu ryzykuje wiele by oddać mu ten diabelny przedmiot i poznać prawdę.
Nie mam pojęcia kim jest ten chlopak. Zachowuje się dziwnie, jakby był na wpół przytomny. Część mnie wie, że był naćpany, ta druga nie chce w to wierzyć, bo narkotyki to ostatni syf. Być może był też mocno skacowany, zmęczony, albo cokolwiek innego. Tak czy inaczej rozmowa była beznadziejna, a on bezemocjonalny i taki jakiś... Pusty, otępiały.
Pocieram ramiona, bo trochę mi chłodno. Chowam telefon do torebki i wracam do domu, nawet nie chce mi się odpalać papierosa, chociaz normalnie wymorzystałabym okazję na zapalenie.
Mięśnie palą mnie żywym ogniem, żyły pulsują i mam wrażenie, że zaraz wybuchną. Potrząsam głową, bo w zasadzie, co z tego? Przecież teraz mam ciekawsze zajęcie. Spoglądam na moją komórkę obok i przypomina mi się, że chwilę wcześniej rozmawiałem z... Tą laską Willa, która chce ze mną pogadać. Zdążyłem zapomnieć już o tym ze sto razy, więc do rana z pewnością nie będę tego pamiętał.
- Zayn, zwolnij - szepcze Danielle, ale nie zwracam to uwagi i pieprzę ją w tym samym tempie. Mam za dużo energii, zeby teraz się z nią cackać, poza tym nie mam ochoty na delikatny seks.
- Zayn - upomina mnie, rany, wkurzająca. Całuję ją w policzek bo wiem, że wtedy się uspokoi, jak każda dziewczyna. Kolejna panienka do kolekcji, którą pozbawiłem dziewictwa na imprezie. Hura ja!
Danielle chyba niedlugo dojdzie, mimo bólu, który jej sprawiam. Widzę jak czerwienią się jej policzki, jak wstrzymuje oddech i wije się pode mną. Ma ładne ciałko, to był strzał w dziesiątkę. Duże, jędrne cycki, płaski brzuszek i zgrabny tyłeczek.
Wchodzę w nią jeszcze mocniej, łóżko skrzypi przez nasze wybryki. Nasze usta łączą się ze sobą, jej język wiruje wokół mojego. Słyszę, że prosi, ale nie rozumiem o co. Zaciska paznokcie na moich plecach, tak mocno, że prawię czuję krwawe rany. Jęczy głośno, pośpiesza mnie, wariuje w erotycznym tańcu. Prawie kończymy w tym samym momencie, kiedy mój telefon psuje wszystko i niszczy całą atmosferę.
- No, odbierz - mówi Danielle, niezadowolona, że nie dane bylo jej skończyć; mnie też się to nie podoba, bo przez to tylko bolą mnie klejnoty. Wkurwiony sięgam po telefon i przyciskam zieloną słuchawkę.
- Czego?
Pada deszcz. Na szybie okna lśnią małe kropelki, setki kropelek. Taka pogoda kojarzy mi się z domem, chcialabym teraz zasnąć we własnym pokoju bez towarzysza obok. Zerkam przez ramię, William właśnie wychodzi z łazienki i uśmiecha się do mnie. Przechodzą mnie dreszcze, nienawidzę wieczorów wolnych od pracy, bo wtedy kończą się jak ten. Wzdycham ponuro i zaciskam zęby, kiedy kładzie się obok i całuje mnie po szyi. Udaję zadowoloną, głaszczę go po włosach. Znów czuję do siebie obrzydzenie.
- Bardzo cię kocham, skarbie - dłonią wspina się po mojej klatce piersiowej aż w końcu zdejmuje ze mnie koszulę. Nie reaguję, bo poza wstrętem nie czuję nic innego. Staram się nie patrzeć na wyraz jego twarzy, bo ta zadowolona mina jest paskudna.
- No, śmiało - zachęca mnie, wskazując na swój t-shirt. Robię to czego oczekuje i pozbawiam go górnej odzieży. Ma zwyczajne, nudne ciało, bez szału. Chwile później kładzie mój biustonosz na szafce i nie odrywa się od moich piersi, a ja leże gapiąc się w sufit.
Z zamkniętymi powiekami zaciskam zęby i w myślach odliczam do końca, ale... Nic się nie dzieje. Will nie zmusza mnie do tych wstrętnych rzeczy, nie dotyka mnie. Otwieram oczy i od razu orientuje się o co chodzi. "Ten" telefon Willa wibruje jak wściekły. Zrywam się z miejsca zaraz po Willu, on chwyta za komórkę i odbiera połączenie. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi, bo ostatnia rozmowa przy tym telefonie dotyczyła właśnie Zayna.
- Że co? - rzuca Will, znów jest podekscytowany. Ma skupiony wyraz twarzy i wygląda, jakby wygrał w totka. - Obydwoje? Świetna wiadomość, ale jesteś pewien, że namierzyłeś dobry telefon?
Wielka gula staje mi w gardle, wybałuszam oczy ale staram się zachować spokój najlepiej jak umiem. To chyba niemożliwe prawda? Nie moze chodzic o Zayna, ale... Obydwoje. On, i jego kolega, którego nazwisko widziałam w aktach. Jasna cholera.
- Czekajcie na mnie przecznicę wczesniej, jestem w drodze
Myśl, Cara, myśl. Muszę coś zrobić, powstrzymać Willa... Ale widzę po nim, że nie odpuści. Przechodzą mnie dreszcze, znów boję się człowieka, z którym żyję. Nie może pojechać tam sam, bo jeśli cokolwiek by się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie jestem pewna czy namierzyli telefon Zayna z mojego powodu, ale jeśli tak, to nie tylko Malik i jego kolega mają kłopoty. William zobaczy gdzie dzwoniłam ze swojego telefonu, a wtedy...
- Muszę jechać z tobą, Will.
Zmęczony umysł i pełne energii ciało. Leżę na brzuchu i wpatruję się w twarz Danielle obok mnie. Kilka razy próbowała wznowić temat i zachęcić mnie do czegoś, ale kompletnie straciłem zainteresowanie. Swoją drogą nie wygląda już tak ładnie, jak wcześniej. Chcę wstać i wrócić na imprezę, mam ochote na kolejną stawkę, ale jestem zbyt otumaniony by to zrobić, więc po prostu dalej gapię się w jej świecącą od potu buzię.
- Zayn?
Ktoś woła mnie z korytarza, ale nawet nie reaguję, bo po co? Chciałbym znaleźć się teraz w odległym miejscu, z dała od wszystkich ludzi i problemów. Może chciałbym być w Londynie? Tam wszystko toczyło się inaczej niż tu. Lepiej.
- Zayn, Justin każe przekazać że pod dom wjeżdżają cztery "bmk-i" z przyciemnionymi szybami, lepiej spadajcie
Nie przejmuję się słowami Jake'a, jego ostrzezeniami i radach od Jusa bo... Bo mi się nie chce. Jestem na haju, mam wszystko w nosie i leżę obok nagiej, acz przeciętnie urodziwej kobiety i naprawdę więcej mi nie potrzeba, więc: who cares?
Impreza, o jakiej marzy każdy dzieciak chcący się wyszaleć. Wielka posiadłość, duży ogród, tłumy ludzi, litry alkoholu i głośna muzyka. Uśmiechnięta młodzież... Zaraz. Czy ja naprawdę znów to zrobiłam? Po raz wtóry nazywam swoich - zapewne - rówieśników "młodzieźą" lub "dzieciakami", chociaż kiedyś sama bawiłam się tak, jak oni. To było zanim zaczęłam poważną karierę, zanim wpakowałam się w kłopoty i poznałam Williama. Może dlatego przyglądanie się im, ich rozweselonym twarzom wprowadza mnie w głęboki smutek bo wciąż odczuwam pewien niedosyt, pewną tęsknotę za światem, z którego wyciągnięto mnie za szybko i który teraz jest dla mnie daleki i nieznany.
- Czekaj na sygnał, Cara - mówi William, zostawia w moich rękach duże urządzenie podobne do woki-toki i wychodzi z pojazdu w tym samym czasie, w którym jego pomocniki opuszczają samochody. Faceci w czerni.
Chociaż nie powinnam, otwieram okno i z kołoczącym sercem wypatruję znajomych, hebanowych włosów i ciemno-brązowych oczu, wydziaranych ramion, smukłej sylwetki... Ale go nie widzę. Kątem oka spostrzegłem karmelowe kosmyki i przyjazną buzię - kolega Zayna, którego spotkałam w piwnicy. Rzuca mi krótkie spojrzenie i znika, dosłownie, po prostu go nie ma. Ale to dobrze, bo skoro pierwszy nas zauwazyl, to powiadomi kolegów i może jest szansa, że to wszystko przejdzie bokiem.
Pachołki Willa okrążają dom, jest ich... Jeden, drugi, trzeci...siódmy..dziesią... Około piętnastu. Kilku bez ostrzeżenia wchodzi do domu, wystraszeni nastolatkowie chcą uciekać, ale inni odziani w czerń bacznie ich pilnują. Szybciej.
- Uciekaj! - szepczę zmuszonym krzykiem, kiedy w oknie pojawia się postać o spojrzeniu, którego nie da się pomylić. - Zayn, uciekaj!
Dobrze jest mieć wszystko w dupie. Nawet Danielle, która właśnie prawi mi wykład o tym, że chciałaby poznać mnie lepiej, totalnie mnie nie obchodzi. Nawet gdybym był trzeźwy, nie przejąłbym sie jej słowami, bo zwyczajnie mnie się nie podoba i nie chcę się do niej zblizac; wystarczy mi to, że poznałem ją dogłębnie i fakt, że ona tej nocy prędko nie zapomni - w końcu każda pamięta ten swój pierwszy raz.
- Malik, do cholery jasnej! - znajomy głos wrzeszczy mi nad uchem. Podnoszę się lekko na łokciach i cieszę się, że jestem już ubrany, bo choć przyjaźnię się z Jus'em, nie chcę by znał mnie w każdym miejscu.
- Czego ty chcesz, stary? - Danielle piszczy, bo w końcu leżała kompletnie naga, kiedy Bieber wszedł do pokoju. Co prawda zlał ją totalnie i kompletnie nie wzruszył go widok jej krągłych pośladków. - Nie widzisz, że jestem trochę zajęty? - rzucam i nie widząc chęci przeprosin ze strony kumpla, gwałtownie ściągam z Danielle pościel, którą się zakrywa. Chwytam ją za ramię i przyciągam do Justina. - Teraz wiesz, o czym mówię? - warczę, a Danielle skomle i chlipie mi nad uchem, jedną ręką próbując zasłonić sterczące jeszcze sutki.
- Są pod domem - odzywa się w końcu, jest rozemocjonowany i drży mu głos. - Nie wiem jak mnie znaleźli. Musimy sie zmywać, Zayn.
Odpycham Danielle na bok i nie panuję nad siłą, ona ląduje na podłodze z krótkim krzykiem. Poźniej słyszę tylko jak puszczają jej nerwy i placze, wyklinając moją osobę. Szybko zbieram się z łóżka, nakładam ostatnią część garderoby o której zapomniałem - koszulka - i podbiegam do okna. Mój instynkt podpowiada mi, że to ci sami ludzie, ale logika nie pozwala w to uwierzyć. To nie mógłby być zbieg okoliczności, ale... Przylepiam twarz do chłodnej szyby i przyglądam się akcji na zewnątrz. Faktycznie oblężyli dom, nasi znajomi nie wiedzą co się dzieje. Muzyka ustala, Will stoi na czele zbiorowiska. Więc to prawda. Ten sam koleś, który wkręcił mnie w bójkę, ukradł najważniejszy dla mnie przedmiot i zamknął w piwnicy jest tym samym gnojem, który od kurwa zawsze męczy mojego najlepszego kumpla. Czy ja żyję w pierdolonej komedii?
Justin woła moje imię, ale macham ręką na znak, że zaraz pójdę. Na dole słyszę odgłosy tłuczenia się po domu, więc ogry weszły do środka. Chwilę jeszcze gapię się w widok za oknem, skołowany jak nigdy. Ciągle nie mogę w to uwierzyć i przyglądam się znów i znów twarzy Willa, ale za każdym razem okazuje się być tą samą osobą. Na ulicy zaparkowaly cztery czarne fury, w jednej z nich jest uchylone okno i... Delevingne? Nie, tego już za wiele. Co ona tu... Mówi do mnie. "Ociekaj, Zayn?" Nie, to chyba nie to. "Uciekaj, Zayn". Bingo!
William i spółka chyba nie radzą sobie w sytuacji. Widzę, jak "mój ukochany" czeka przy frontowymi aż pomocnicy wyprowadzą zbiegów na zewnątrz. Jest pewny siebie. Za pewny. Oczy zachodzą mi łzy, nie chce mi sie wierzyć w to co widzę. On naprawdę trzyma w prawej dłoni pistolet. Najprawdziwszą broń. Trzęsą mi się ręce. Kim on jest? Tak załatwia sprawy? Przynosząc giwerę na zwykłą imprezę nastolatków?
Urządzenie w moich dłoniach zaczyna wibrować. To coś w rodzaju telefonu. Pojechać moglam tylko pod względem zajmowania się komunikacją ze wsparciem. Właśnie teraz kolejni "faceci w czerni" jadą w naszym kierunku, co oznacza poważniejsze kłopoty dla Zayna i jego znajomych. Przyciskam czerwony przycisk na czarnej obudowie i dochodzą mnie słowa: "W którą stronę uciekają? Prosimy o kierunek. Powtarzam, kierunek". Zwilżam usta językiem, zastanawiam się co odpowiedzieć. Nie mogę posłać ich prosto na chłopaków, więc... Mimo strachu, która mnie ogarnia, zdobywam się na odpowiedź. Wiem że może mnie ona kosztować wszystko, acz gniew Willa i tak pozostaje nieunikniony.
- Południe, od głównej ulicy - podaję na jednym wydechu tak, żeby mój głos brzmiał stanowczo. Kłamstwo jak cholera. Kłamstwo, od ktorego zależy złapanie Zayna i tego drugiego. Bylam odpowiedzialna za wazna czesc planu Willa, ale już pozamiatane. Wiem, że chłopcy pobiegli na tył domu; widziałam jak ten szatyn ciągnie Malika, a poza tym ja też uciekłabym tyłem. Oby zdążyli.
We wbudowanej słuchawcę słyszę krótkie "Przyjęto".
Haha, dochodzi trzecia w nocy a ja czytam. Kiedy zobaczyłam, że dodałaś od razu sie rozbudziłam i wiedziałam, że musze od razu przeczytać rozdział. Na początku, gdy znalazłam Twojego bloga wręcz przeraziłam sie ilością komentarzy. Opowiadanie jest świetne jedne z najlepszych jakie czytałam. Juz znajduje się na podium w liście moich ulubionych. Juz sie boje co będzie dalej. Oo, Zayn myśli o Carze. Cos sie kroi. Widać ze dziewczyna tez nie jest obojętna w kwestii Malika. To straszne jak Wiliam traktuje innych, w tym również swoją siostre oraz dziewczyne. Haha stare, swietne lata Justina, Louisa i Zayna powracają. Nie dziwie sie modelce, ze ma dość Palvina. Mężczyzna złamał jej skrzydła i wsadził do klatki. "ich" wspólne planowanie dziecka przeraża mnie, chyba tak samo jak bohaterkę. Mulat sobie odpoczywa, niczym się nie przejmuje a wokół niego tyle sie dzieje! Ale jak to ujęłaś: who cares? Na szczęście Bieber przyprowadził go porządku i w końcu otrzeźwiał no i tak powinno byc! Haha :) jeju jak dobrze, ze ja zobaczyl przez te okno. To było takie słodkie! Jak dobrze, że Cara pojechała. Tak to mogloby byc juz po nich. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Swoją droga przepraszam, ze komentuję dopiero dzisiaj, ale nawet nie zauważyłam kiedy dodałaś. Serdecznie pozdrawiam. Do następnego! ♡
OdpowiedzUsuń