piątek, 18 lipca 2014
Chapter 1 "No one is what they appear to be"
- Będziesz najlepsza, skarbie
Odgarnia moje długie, jasne włosy; całuje końcówki, gładzi kilkukrotnie aksamitne pasma. Stoję sztywno, myślami daleko stąd, kilka dni wstecz. Inne dziewczyny właśnie poprawiają makijaż, dobierają dodatki i upewniają się, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Przed oczami majaczą mi jego ciemne tęczówki i czarne, zmierzwione włosy. Kim jest? Nie słucham tego, co mówi do mnie Will; od wtorku nie mogę pozbierać myśli. Dlaczego ten nieznajomy chłopak narobił tyle zamieszania? Skąd w ogóle wziął się na t e j ulicy ktoś tak nieodpowiedni?
- Cara - słyszę, podnosząc wzrok na oblicze Williama. Jest zupełnie inny, niż ten kruczowłosy buntownik. Trzydzieści cztery lata naznaczyły jego twarz kilkoma zmarszczkami tu i tam, cera poszarzała od pracy i stresu. Duży i wyraźny nos wydaje się jeszcze większy, masywniejszy. Dłuższe, gładko przylizane włosy w odcieniu ciemnego blondu już dawno utraciły blask. - Nad czym rozmyślasz, moja piękna?
Odpowiadam kręcąc delikatnie głową, nie mam ochoty na rozmowę. Wpatruję się w siniaki i niewielkie okłady na ranach Willa odniesionych w bójce. Dlaczego w ogóle wdał się w bijatykę? To dla mnie niespotykane zachowanie, nielogiczne. Sama nie wiem, co o tym sądzić. Z jednej strony intryguje mnie ten nieznajomy i chciałabym poznać jego wersję wydarzeń, ale wtedy przypominam sobie o krzywdzie, jaka stała się Will'owi i jego znajomym; automatycznie robię się zła i chcę wykrzyczeć temu chłopaczkowi, jak patologicznie się zachował.
Obracam lekko głowę, niespodziewanie na moich ustach czuję dotyk lepkich warg Williama. Oddaję pocałunek; mężczyzna przyciąga mnie gwałtownie do swojego ciała, zsuwa dłonie na moje biodra i zaciska je mocno. Spuszczam wzrok i nieznacznie odciągam ręce Willa.
- Kocham cię, Cara.
Odór ścieków, brudna, zanieczyszczona woda i gnijące kanały przywróciłyby trupa do życia. Boli
mnie głowa, bardzo źle mi się oddycha. Otwieram oczy z twarzą wykrzywioną bólem, syczę. Dociera do mnie lekki podmuch świeżego powietrza i prawie się nim zachłysnąłem, bo poza paskudnym smrodem nie ma tu niczego innego. Ciemność i odór.
- Uch... Zayn?
Podskakuję w miejscu, zwracając się w kierunku głosu. Louis! Co prawda niewiele widzę, ale powoli podnoszę się z cuchnącej wody i dopiero teraz czuję, że to obrzydlistwo naleciało mi do uszu. Klnę, przeczesuję zlepione brudem włosy. Nim stawiam krok przytrzymuję się chwilę obślizgłej ściany, potwornie pulsują mi skronie.
- Lou? - wołam, idąc wzdłuż ściany. Moje lewe oko jest paskudnie napuchnięte, połowa twarzy sprawia nieprzyjemny, rytmiczny ból. Słyszę plusk wody i przyśpieszam kroki. Nie widzę niczego, jest kompletnie czarno i głucho. Pochylam się i po omacku odnajduję głowę mojego przyjaciela; jest zamroczony i też średnio rozumie, co się dzieje.
- Gdzie jesteśmy? Dlaczego... Kurwa mać, łeb mi pęka - mamrocze, wstaje chwiejnie i przytrzymuje się mojego ramienia. Bez słowa odwracam się w przeciwną stronę i ciągnę go za sobą; pamiętam, że z tej strony dochodził świeży podmuch. Idziemy w ciszy, powoli, stopniowo wszystko do mnie wraca. Ci ludzie... Pamiętam całą akcję, bójkę, dziewczynę na schodach i mój zegarek. Zayn, spokój. Złość znów mną wstrząsa, ale nie pozwalam jej na przejęcie kontroli. Jedno jest
pewne: nie wiem jeszcze jak, ale na pewno odegram się na tym skurwysynie.
Tracę rachubę czasu, nie mam pojęcia ile już idziemy. Umieram z głodu i pragnienia, mam wrażenie, że jesteśmy tu conajmniej tydzień. Cholera! Uderzam otwartą dłonią o ścianę, Louis nawet nie zwraca uwagi. Jest wyczerpany i zdezorientowany. Chcę zapierdolić każdego sukinsyna po kolei, wydłubać im oczy i wyrwać powieki.
- To piwnica, Zayn - mówi Lou, opierając się o mnie. - Po lewej stronie powinny być schody; ojciec zabierał mnie kiedyś do pracy niedaleko stąd, układ piwnic jest taki sam.
Mam ochotę wyprzytulać przyjaciela za jego trzeźwe myślenie nawet w tej sytuacji. Napięty niczym struna, przechodzę przez otwartą przestrzeń wypełnioną wodą do połowy łydek. Mój policzek owiewa delikatny podmuch powietrza; przymykam oczy. Kilka metrów przed nami jest znacznie jaśniej; z drzwi prowadzących do wyjścia dociera do nas upragnione światło. Wchodzimy po schodach i we dwójkę rzucamy się na metalowy otwór, ale został zamknięty od zewnętrznej strony. Wrzeszczę i klnę jednocześnie, kopiąc, waląc w drzwi i wszystko dookoła.
- Zabiję was!
Nie zazdroszczę tym wszystkim ludziom siedzącym pod wybiegiem; jest duszno jak jasna cholera, nawet mimo klimatyzacji. Siadam na obrotowym krześle i przeglądam się w szerokim lustrze. Widzę starannie ułożone włosy i jasno niebieski makijaż z dziwnymi zakończeniami przy zewnętrznych kącikach oczu.
- Cara, wychodzisz za kwadrans - słyszę głos projektantki, która wystawia kolekcję. - Radley i Sarah otwierają pokaz.
Muszę zapalić. Wstaję z krzesełka, mijam grupy dziewczyn zaczepiających mnie i wołających po imieniu. Czuję się rozdrażniona i tylko nikotyna może mnie uspokoić; na szczęście umykam przed wzrokiem Will'a i szybko schodzę do klatki schodowej.
Opieram się plecami o ścianę, chłód uderza w moje nagie plecy. Odpalam papierosa i chowam pudełko z zapalniczką do niewielkiej torebki na moim ramieniu. Co za ulga. Dym wypełnia moje płuca, odchylam głowę do tyłu i delektuję się chwilą.
- Zabiję was!
Drgam lekko i oglądam się nerwowo wokół własnej osi; nie ma tu nikogo poza mną. Świetnie, Cara. Czy od teraz będę słyszeć nierealne głosy? Jednak, to wcale nie brzmiało jak wymysł mojej, stanowczo przemęczonej, wyobraźni. Odrywam się gładko od ściany i stukając szpilami przechodzę zawiły korytarz, z każdą chwilą pewniejsza swojej teorii. Huk, uderzenie, wrzask. Przechodzi przeze mnie fala strachu, chcę uciec ale idę dalej, wstrzymując oddech. Przypomina to trochę scenę z horroru... Brr.
- Do jasnej cholery, wypuść nas popieprzony psychopato! Otwieraj te drzwi!
Przystaję przy drzwiach prowadzących na schody do piwnicy. Krzyki ściskają mój żołądek w wąski supeł, a niewidzialna ręka zaciska sznur wokół szyi, z nerwów nie mogę dobrze złapać oddechu. Czy to są żarty? Nie mam pojęcia co się dzieje, czy powinnam zawołać pomoc, czy samodzielnie stawić czoła temu, co skrywa się w podziemiach budynku.
Jestem dzielna. Nie zatrzymując się ani na chwilę zbiegam po brzydkich, starych schodach na dół, i
przystaję dopiero przy dużych, szerokich drzwiach wykonanych z drewna. Moje dłonie drżą. Co ja wyprawiam? Przecież niczego tu nie ma, a za kilka minut zaczyna się pokaz. Taylor musi odchodzić od zmysłów, nie chcę zepsuć jej całego show. Wracam na górę, zawstydzona swoich zachowaniem.
- Hej, stój! Poczekaj, wypuść nas!
Zamieram w bezruchu, osoba za drzwiami uderza w nie gwałtownie. Podchodzę ostrożnie, serce łomocze mi w piersi. Ktoś zatrzasnął wyjście z zewnętrznej strony, ale... Dlaczego?
Odwracam się kilka razy i wciąż nie mogę podjąć decyzji. Ciekawość bierze nade mną górę, chwytam solidną klamkę i ciągnę z całej siły w swoją stronę. Są zamknięte cholernie mocno, powoli brakuje mi sił; kariera modelki ma swoje minusy.
- Brawo! - słyszę piskliwy okrzyk radości, nieco bardziej odległy, niż ten poprzedni, kiedy drzwi w końcu się poddają i z przeraźliwym piskiem odchodzą. W pewnym momencie nie jestem pewna czy ciągnąć je dalej, czuję ukłucie strachu.
W tej chwili powinnam być już na wybiegu i z podniesioną głową prezentować nową kolekcję na jesień/zimę. Cholera, co ja wyprawiam. Przytłacza mnie niezręczna cisza pełna sprzeczności, gdy z
mroku wyłaniają się dwie sylwetki.
Louis ze szczęścia prawie zmoczył majtki, a kiedy naszym wybawcą okazała się niezwykle piękna blondynka stojąca w drzwiach, był bliski jednocześnie i pisku, i omdlenia.
Nie miałem okazji powiedzenia mu, że widzę tą pannę nie po raz pierwszy. Zarówno teraz, jak i tamtego wieczora, wygląda pięknie - chociaż bez tego zwyrodnialca uwieszonego jej ramion prezentuje się znacznie lepiej.
- Przepraszam, czy... - patrzy na Louisa, a później jej wzrok spada na mnie. Widzę, jak wstrzymuje oddech a jej z natury łagodna buzia przybiera ostrzejszy wyraz. - to ty - rzuca, robiąc dwa kroki w tył. - Co TY tu robisz?
Chce mi się śmiać. Poważnie? Czy ona żyje w innej rzeczywistości i nie ma pojęcia, kim jest jej facet? Przecież to właśnie z jego powodu znalazłem się w tej cholernej piwnicy!
- Żartujesz? - warczę, wychodząc ze śmierdzącego koszmaru. Z moich czarnych spodni skupuje woda, włosy przypominają mokrego kota i co więcej, nadal mam pięknego siniaka pod spuchniętym
okiem. Przy jej waniliowych perfumach przypomniałem sobie, jak bardzo brakuje mi świeżego, czystego powietrza. - Gdzie jest ten pieprzony...
- Jesteś bezczelny! Jak śmiesz... Jak możesz błąkać się po piwnicy takiego budynku! Niech tylko Will się o tym dowie, jesteś skończony, ty niewychowany...
- Po prostu nie wierzę w to, co słyszę! To twój facecik jest sprawcą tego całego zamieszania, księżniczko! - złość szarpie mną na lewo i prawo, prawie wrzeszczę w twarz modelki. Uch, znów jest mi niedobrze na samą myśl o jej świecie, o snobistycznych realiach i ludziach, których jedynym priorytetem jest ilość pieniędzy. Ohyda.
- Wiesz co? Nie będę słuchać paskudnych oszczerstw z twojej strony. Powinieneś się wstydzić i lecieć do William'a z przeprosinami. Żegnam żałosne towarzystwo i radzę więcej nie pokazywać się n a m na oczy.
Dosłownie ze mnie kipi i mam ochotę rozszarpać ją na strzępy, ale Louis trzyma mnie za krawędź płaszcza. Szamotam się z nim i próbuję pobiec za dziewczyną, żeby wykrzyczeć jej jak było na prawdę, ale ona wbiega już po schodach i znika. Pieprzona snobka!
Backstage jest pusty. Spóźniłam się i wszystkie dziewczyny wyszły już na wybieg. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak beznadziejne referencję dostanę po zawalonym pokazie, na którym z resztą się nie pokazałam.
Siadam na obrotowym krześle przy toaletce z napisem "Cara" i wyklinam na siebie w myślach. Jak w ogóle mogłam postąpić tak głupio i nieodpowiedzialnie! Cholerny zbir i jego cholerny koleżka. Jestem wściekła i bliska płaczu. Jak się wytłumacze? Przecież nie powiem prawdy, bo Will dostanie białej gorączki i zrobi wszystko, żeby odegrać się na tym chłopaku, a nie wiadomo, czy sam na tym nie ucierpi.
W głowie na nowo przetwarzałam słowa bruneta. Upierał się, że to Will zapoczątkował całą awanturę, że to jego sprawka. Ale... Nie mogłabym uwierzyć w to, że mężczyzna, z którym mieszkam od trzech miesięcy zamknąłby kogoś w piwnicy. To niedorzeczne. Karcę siebie za tak
impulsywne myśli.
Tracę rachubę czasu i wiem tylko, że siedzę w tym miejscu już długi czas. Chce czy nie, wyobraźnia żyje własnym życiem i wciąż tworzy portrety bruneta o wielkich, czekoladowych oczach. W ten sposób psuje mi humor, chociaż wspomnienie głębi jego spojrzenia otoczonego długimi rzęsami nie daje mi spokoju.
Delikatne skrzypnięcie drzwi wyrywa mnie ze stanu wegetacji i rozmyśleń, podskakuję na siedzeniu. Modlę się w duchu, żeby nie była to osoba, o której myślę, ale najwidoczniej niebiosa mają moje prośby w nosie. Zaciskam zęby i spoglądam w stronę rozzłoszczonego Williama, którego usta przypominały teraz wąską, bladą linię.
- Zayn, obudź się
Czyjaś ręka szturcha mnie w ramię, za co mam ochotę chwycić pierwszy lepszy tasak i odrąbać ją jednym ruchem. Leniwie otwieram oczy, ból w lewej, dolnej powiece daje o sobie znać. Och, rozpoznaję twarz Louisa i znów wszystko do mnie wraca. Ostrożnie rozglądam się po przyjemnie
urządzonym salonie, w którym się znajdujemy, ale nie mogę rozpoznać do kogo należy.
- Jesteśmy u Horana, pamiętasz? Zabrał nas z ulicy, kiedy straciłeś przytomność i prawie przyprawiłeś mnie o zawał, stary. Jego rodzice wyjechali, więc możemy chwilę zagościć. Jest piątek, dasz wiarę? Od środy byliśmy w pieprzonej piwnicy.
Pamiętam jak przez mgłę wydostanie się z piwnicy bocznym wyjściem, krótką ucieczkę przed ochroną i finalną glebę na ulicy, po czym urwał mi się film. Następnym wspomnieniem jest wpieprzanie pizzy na tej samej kanapie, na której wciąż leżę. Później prawdopodobnie usnąłem, chociaż nie mogę przypomnieć sobie, żeby oprócz mnie i Lou był tu ktoś jeszcze. To że jest piątek wyjaśnia, dlaczego czułem się jakbym nie jadł dwa tygodnie - Niall skoczył do sklepu, powinien lada moment wrócić. Pamiętałem, żeby zamówił ci podwójną kawę bo bez niej nie pociągnięsz nawet godziny. Wyglądasz jak gówno, wiesz? I cuchniesz podobnie - śmieje się i zatyka nos ręką, odsuwając się ode mnie. Też mi przyjaciel! Parskam śmiechem razem z nim i chcąc nie chcąc muszę przyznać mu rację, śmierdzę jak obornik. Cholerny Louis, siedzi obok jak gdyby nigdy nic, czyściutki i pachnący. Założę się, że siedział w łazience z dwie godziny.
- Jak wróci pedałek to krzycz, bo stęskniłem się za kofeiną jak nigdy dotąd. - rzucam, podnoszę się z potwornie wygodnego łóżka i wlekąc nogami idę do łazienki, gdziekolwiek ona jest.
Podpieram się o zimną barierkę balkonu i spoglądam na wprost, na wielkie miasto rozciągające się przede mną. Dzień zleciał mi bardzo szybko, w mgnieniu oka. Nie powiedziałam Will'owi o niespodziewanej wizycie w piwnicy, ale on wciąż drążył temat - gdzie zniknęłam, że nie pojawiłam się na pokazie? Kręcę głową i pozwalam, by wiatr rozwiał mi wlosy.
- Dam radę - szepczę do siebie, przypominając sobie o ostatnim spotkaniu zaplanowanym na dziś wieczór. Tylko to, i będę miala spokój. Na weekend polecę do rodziny i odpocznę trochę od Williama, bo czuję, że cholernie tego potrzebuję.
W ciemności Nowy Jork wygląda jeszcze piękniej, niż za dnia. Oświetlony milionem nocnych świateł prezentuje się niezwykłą tajemniczością, panuje tu wyjątkowy klimat, dlatego kocham to miasto.
Wzdycham i wychodzę z wielkiego balkonu, zahaczając o automat z kawą. Przyciskam odpowiednie przyciski i czekam minutę, aż plastikowy kubeczek napełni się ciepłym płynem. William rozmawia jeszcze z dziennikarzami, więc mam jeszcze chwilę czasu, nim pojawi się tu i pójdziemy na spotkanie. Ostrożnie chwytam kubeczek i zamierzam do wyjścia z budynku. Po drodze mijam Hannę, ale nie wdaje się w rozmowę z nią, bo szkoda mi czasu. Nigdy nie marnuję wolnej chwili, bo wtedy mogę spokojnie zapalić i na chwilę oderwać się od tego życia.
Powietrze na dworze pachnie inaczej, niż na balkonie. Uśmiecham się i siadam na betonowych schodach, odpalam papierosa. Jest tu pusto, kręcą się pojedyncze osoby ale znikają równie szybko, jak się pojawiają.
- Musimy dziś zarobić trochę hajsu, Zayn - mówi Louis, popalając mentolową fajkę. Widzę, jak rozgląda się wokół siebie i wiem, że jest zdenerwowany. Bardzo rzadko robimy tego typu akcje, istnieje za duże ryzyko, ale czasem nie ma wyboru. Jeśli nie zdobędziemy dwóch tysięcy dolarów do
jutra, na dobre zostaniemy na ulicy.
- Dzięki za miejscówkę, stary - rzuca w stronę Nialla, który uśmiecha się i kiwa głową na znak, że nie ma problemu. Chłopak jest dwa lata młodszy ode mnie i czasem dajemy mu małe co nieco. Nie bez powodu nazywam go pedałkiem; ma jasne blond włosy i dziecinną twarzyczkę.
Louis przybija z nim piątkę i wychodzimy na dwór; kropi deszcz, świetnie. Musieliśmy pożyczyć od niego ubrania, bo nasze nadal są wilgotne i śmierdzą gównem. Te beżowe spodnie może niekoniecznie są w moim guście, do tego rozmiar jest trochę przyduży, ale i tak wolę je od tych, które dostał Lou; niebieskie, chociaż Horan mówi, że seledynowe, ha.
Bez słowa wskakujemy do pierwszej lepszej taksówki na ulicy i podajemy miejsce docelowe. Kierowca to koleś przeciętny jak cholera i widać, że nie śmierdzi groszem, ale ma przy sobie kilka błyskotek. Spoglądamy z Louisem na siebie, uśmiecha się i po chwili wysiadamy na ulicę z kolejnym pomysłem na szybki zarobek. Taksówkarz nie zczaja niczego i odjeżdża spokojnie. Świetnie, jutro zarobimy kilka stówek.
- W ogóle nie wyglądamy na kogoś, kto ma do opchnięcia worek białka. - mruczę i w duchu dziękuję Louis'owi, że tak szybko załatwił co potrzebne. Uśmiecha się nerwowo i odpala papierosa. Oczekiwanie pierwszego klienta dłuży się niemiłosiernie, siadam na chodniku i ze znudzeniem obserwuję ulicę naprzeciwko. Przez chwilę nie wierzę własnym oczom i mrugam kilka razy, żeby upewnić się co do realności tego obrazu. Z n o w u?
Wiatr przyjemnie owiewa moją twarz, czas na przerwę powoli dobiega końca. Prostuję delikatnie nogi, jestem zmęczona i marzę, by położyć się spać. Skończę pić kawę i zacznę się zbierać, nie chcę znów czegoś zawalić lub spóźnić się na spotkanie. Will byłby wściekły.
Jest bardzo spokojnie, w zasadzie chodniki świecą pustkami. Odchylam głowę do tyłu i nagle moje ciało sztywniejsze, widząc osobę, której nie spodziewałam się już ujrzeć. Nie wiem, czy w tej chwili rumienię się czy blednę jak trup, ale on patrzy się prosto na mnie i skłamałabym, gdybym powiedziala, że jego oczy nie są piękne. Nawet stąd rozpoznam to spojrzenie, czekoladowe tęczówki. Mrugam.
Cholera. Kręcę lekko głową i dopijam kawę. Co ja wyprawiam? Nie mogę myśleć tak o kimś, kto wyrządza takie krzywdy. Dotyka mnie obrzydzenie, kiedy pomyślę jak paskudne jest życie tego chlopaka. Poza tym, nie ma w nim niczego wyjątkowego; jest zdemoralizowany i socjopatyczny. Dzieciak.
Wrzucam pusty kubeczek do pobliskiego śmietnika, pewna, że jak zawsze trafię do celu. Niech to szlag. Uderza o bok kubła i upada z cichym dźwiękiem na chodnik. Poważnie? Przez szarpiące mną emocje drżą mi ręce, nie wiem co się ze mną dzieje. Od kilku lat jestem odporna na stres, zawód mnie do tego przyzwyczaił, dlatego... Mrużę oczy i przyglądam się akcji, która rozgrywa się po przeciwnej stronie ulicy. Nie patrzy w moją stronę, teraz zajęty jest niskim mężczyzną, który podszedł do niego i tego kolegi, z którym był w piwnicy. Serce bije mi szybciej, kiedy podaje sobie dłoń z mężczyzną, a później chowa coś, co przypominało banknoty do kieszeni szarej bluzy. Odbiera mi mowę, w milczeniu widzę, jak nieznajomy mija chłopaków jak gdyby nigdy nic i po prostu znika za rogiem. Czy to było to, co myślę, czy może jestem przewrażliwiona?
Mam dość wrażeń, jestem zła, że w ogóle widzę tego kryminalistę. Wstaję gwałtownie i wspinam się na górę, prawie chwytam klamkę wielkich drzwi, kiedy słyszę za sobą niewyraźny krzyk. Podskakuję w miejscu i zanim zdążę to przemyśleć, instynktownie odwracam się za głosem.
- Obrażalska księżniczko, zaczekaj moment.
Zanim ogarnia mnie złość i mam ochotę ukatrupić tego bezczelnego odludka, on stoi już obok mnie. Pachnie znacznie lepiej niż nad ranem, wygląda też całkiem w porządku, nie licząc podbitego oka i fioletowego sińca wokół niego. Zdaję sobie sprawę, że patrzę na niego z miną nadętego dziecka, ale jestem bezsilna na poirytowanie, które mnie ogarnia i tylko to mogę zrobić.
- Och, daj mi spokój - rzucam i cofam się do drzwi, dumna z siebie za tak szybkie skończenie tej "rozmowy". Chwytam za klamkę i podskakuję, kiedy jego ręka silnym ruchem zatrzaskuje wrota przed moim nosem.
- Nie tak szybko - mówi, z ręką podpartą o drzwi, tuż nad moim ramieniem. - Najpierw załatwisz dla mnie kilka rzeczy. Rola pośrednika ci odpowiada?
- Jesteś chory umysłowo? - wybucham i odpycham chłopaka do tyłu; robi ledwie pół kroku. Nie wierzę, że można być aż tak bezczelnym. Co za tupet! Nikt, n i g d y nie mówił do mnie w tak prostacki sposób. Nie chcę wyjść na księżniczkę, ale mam dość tak żenującego towarzystwa. Próbuję otworzyć drzwi, znów mocno napiera na nie ręką. - Posłuchaj - zaczynam przez zaciśnięte zęby, on unosi kącik ust na bok w cwaniacki sposób. Spokojnie, Cara. Przez chwilę myślę, że znalazłam się w paskudnej sytuacji, bo w końcu jestem sam na sam z niebezpiecznym zwierzęciem. Z drugiej strony, o wiele gorsze jest spóźnienie na spotkanie i złość Willa, niż kłótnia z młodocianym zwyrodnialcem. - Nie wiem za kogo się uważasz, ale z pewnością nie powinieneś odzywać się do mnie w ten sposób. Przeproś mnie i z całym szacunkiem, spieprzaj stąd jak najprędzej, bo wystarczy jeden telefon i...
- Och, czy ty mi grozisz? - przesadnie aktorskim gestem unosi brwi i w akcie zdziwienia przykłada dłoń do rozchylonych ust; pełnych, seksownych ust. Tfu. Cholera jasna. - Teraz ty posłuchaj mnie, księżniczko. Po pierwsze, uświadamiam cię o zachowaniu twojego alfonsa tylko z własnej dobroci, więc zamknij buźkę i okaż wdzięczność. Po drugie: przekaż Williamowi, że jeśli nie odda zegarka w ciągu najbliższych dni, skrócę go o głowę.
Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami, już nie tak wściekła, a zainteresowana jego słowami. O jakim zegarku mówi, i co ma na myśli wspominając o zachowaniu Williama? Już chcę zadać kilka pytań, wyjaśnić pewne sprawy, ale wtedy czyjś głos przerywa ciszę, nawołując mojego rozmówcę, jednak nie używa jego imienia, pseudonimu, niczego; jego kolega zwraca się zwyczajnym "ej!". Brunet spogląda na mnie. Wygląda, jakby chciał powiedzieć mi coś jeszcze, ale tylko otwiera usta kilka razy i bez słowa zbiega po schodach, na ulicę i do swojego przyjaciela. Jestem zdezorientowana, przy dwóch chłopakach pojawia się wychudzona kobieta z poszarzałą twarzą. Wita się z brunetem, zauważam błysk banknotów znikających w kieszeni oprawcy Willa. Mrużę oczy, nie wiem co mam myśleć, co zrobić. Czy naprawdę byłam świadkiem handlu narkotykami?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz